25 lutego 2013

a little less conversation, a little more action please.




Marilou Adeline Grignon
12 stycznia | 19 lat | Paryż | loft w IV dzielnicy | ima się każdej pracy, teraz zapieprza między stolikami w kawiarence niedaleko Pól Elizejskich i zaczyna interesować się modelingiem | to je Rupert, tego nie nakarmisz


Była naprawdę grzeczną i nie sprawiającą kłopotów córeczką, chociaż nie mogłaby nosić zacnego miana dziecka, gdyby nie stłukła wazonu czy nie pomalowała kota flamastrami, bo no zobacz, tatku, w kfiatki ładniejsy. Miała domek dla lalek urządzony na dolnej półce biblioteczki, co tydzień robiła wielkie sprzątanie, wyjmowała drewniane mebelki, szmaciane lalki sadzała w rządku i wycierała kurz, ustawiała plastikowe bibeloty i rysowała nowe obrazy, coby lale siorbnęły sztuki w swoim idealnym życiu. Bawiąc się w dom z namaszczeniem odgrywała rolę rozwodu, ach, takiej rozpaczy nie widział nawet Rhett Butler patrzący na Scarlett wzdychającą za tym glutowatym ćwokiem Ashleyem! A mama tylko kręciła głową, jedną ręką mieszając zupę, drugą przeglądając jeszcze raz wniosek o alimenty. Wprawdzie nie była to jedna z historii wartych uwagi, w końcu ludzie się ze sobą rozchodzą, ale trzeba wam wiedzieć, że biologiczny ojciec Lou porzucił rodzinę gdy dziewczynka miała osiem lat. Nie oceniamy go, widać miał swoje powódki, że wolał wrócić do nadpobudliwej mamusi, niźli żyć szczęśliwie z wartościową kobietą. To je facet, tego nie zrozumiesz. Gorzej, że zabrał ze sobą jej starszego brata.

Czy biedna, podatna na bodźce psychika dziecka ucierpiała jakoś szczególnie dotkliwie? Nie, nie potrzebowała psychologa, psa czy nowej zabawki, wtedy jeszcze nie rozumiała, co dokładnie się dzieje, dlaczego tatko zniknął i wracał tylko na weekendy, podczas których mijał się z mamcią w korytarzu jak bezimienni urzędnicy z wielkiej korporacji, dlaczego babcia nazywa tatka 'chłopem w damskich gaciach', ani kim jest ten elegancki pan, który zasypywał mamę poradami odnośnie spraw o dziwnych nazwach. Dziewięcioletnia Marilou była dzieckiem mądrym, acz tylko dzieckiem, na szczęście wychowywała się w środowisku pełnym miłości, nie wygórowanych ambicji i nikt nie oczekiwał od niej, że zrozumie. Najbardziej bala się wtedy tego, że jak już będzie wystarczająco duża do zabawy w prawdziwy dom, to nie będzie miała zamiennika dla wymyślonego męża, dzieci-lalki znikną zupełnie, a miniaturowa kuchenka taką pozostanie. A mamcia i tatko byliby smutni, gdyby ich córeczka nie miała z kim spędzać wolnego czasu na efektownych rozwodach i herbatkach z odgiętym palcem.

Gdy przyszedł czas na myślenie o przyszłości nie miała pojęcia, od czego zacząć. Wszystko wydawało jej się albo zbyt nudne, albo zbyt pracochłonne, tu potrzeba mieć matmę w małym palcu, a tam podstawy makroekonomii, coby pomagać durnym turystom w doborze pamiątek. Szczęściem liceum skończyła bez problemów, nie tyle z powodu wybitnej inteligencji, ale zwykłego farta, gdyż nauczycielka fizyki wspaniałomyślnie opuściła klasę na pięć minut, dzięki czemu kilkoro geniuszy z matfizu podyktowało jej odpowiedzi; zaliczyła, wakacje miała do byczenia się, nie zakuwania, a złożenie podania na studia nawet jej przez myśl nie przeszło. Czemu? Po prostu nie wiedziała, gdzie czułaby się najlepiej, poza tym z opowieści rodziny i znajomych wnioskowała, że byle papier nie zapewni ci pracy i koniec końców i tak będzie musiała bić się z czarnoskórymi o miejsce na stoisko pod wieżą Eiffle'a. Przewinęła się przez wiele miejsc, była nawet woźną w podstawówce, ale wrzaski bachorów skutecznie zniechęciły ją do miejsca, w którym sama kiedyś latała jak opętana. Teraz jest kelnerką, ale nie można powiedzieć, żeby obsługiwanie wiecznie naburmuszonych fagasów było bardziej satysfakcjonujące od uspokajania biegających ośmiolatków. Przynajmniej napiwki ma spore, miesiąc temu zarobiła na nich więcej, niż w ciągu miesiąca pracy w spożywczaku pod swoją kamienicą. A ostatnio jakiś pan podający się za fotografa uznał, że ma nadzwyczajną urodę (beka z typa) i powinna jak najszybciej stworzyć portfolio. Po wielu godzinach bólu brzucha od śmiechu uznała, że nawet jeśli jej się nie uda otworzyć pokazu Diora, to może pozna jakichś ciekawych kolegów, z którymi będzie mogła prowadzić życie niczym z filmików z jutjuba, które tak namiętnie od jakiegoś czasu ogląda. Ech, nie ma dziewczę życia.

Francuzki są podobno chłodne na zewnątrz i gorące w środku. Cóż, tego nie można jednoznacznie powiedzieć o Marilou, bo ona zwykle odnosi się do innych z dystansem, bez ekscytacji, nawet gdy jeden serialowy aktor zamówił befsztyk na jej zmianie piszczała najciszej ze wszystkich. Gdy widzi, że ktoś nie grzeszy inteligencją zaraz bezlitośnie atakuje go ironią, coby z niego zrobić jeszcze większego idiotę, a sobie podbudować ego. Nie żeby była jakąś zimną suczą, która żeruje na nieszczęściu innych, ale częściej śmieje się z kogoś, nie z kimś. Lubi komentować, doradzać, krytykować, sama też na klatę przyjmuje każde niepochlebne słowa, bo hipokryzji u niej nie uświadczysz. Z kolei żadna z niej altruistka, nie oszukujmy się - pomagać nie lubi, to wiąże się z kolejnymi obowiązkami, jak na przykład dług wdzięczności u kogoś (trudno wybrać jej sposób odwdzięczenia się, ot co), a już w ogóle panikuje, gdy ktoś chce pomóc jej. Chyba, że jest to jej brat, on raczej nie powinien oczekiwać pokłonów, w końcu zapewniła mu dach nad głową, nie? Bez nałogów, bez hobby, jej jedyne zajęcie poza pracą i nołlajfieniem w necie to przesiadywanie na ławeczce przed Notre Dame i czytanie krwawych thrillerów, które podobno nie pasują do kogoś tak francuskiego.




dopisek
Nie znoszę być pierwsza z kartą, ale chyba nie miałam wyjścia.
Wątki długie, powiązania dziwne, nie zaczynam, bo to kicha.
Cytaty Presleya, a na zdjęciach Mariacarla Boscono.

3 komentarze:

  1. [Ale Harreh to takie małe, zboczone coś, on nikogo nie gryzie za gusty muzyczne c:
    Marilou... nigdy wcześniej tego imienia nie widziałam, ale już je kocham.
    Co do wątku. Z pomysłami u mnie słabo, wyczytałam z karty że jest kelnerką i lubi sobie czytać przed Notre Dame, ale z tego wychodzą mi jakieś nudne nie-wiadomo-co.]

    Styles.

    OdpowiedzUsuń
  2. [O, świetnie, nie wpadłabym na coś lepszego c:]

    Styles.

    OdpowiedzUsuń
  3. [Więc będę dobra i zacznę, ale nie spodziewaj się nie wiadomo jak cudownego cudu.]

    Przebieranie się za starszą panią było naprawdę dobrym zabijaczem czasu. A może po prostu byłem taki dziecinny i w moich oczach powolne chodzenie i nabieranie przypadkowych ludzi na ulicy było niesamowicie fascynującym i zabawnym zajęciem. No ale chyba niezbyt mnie obchodziło to co mogliby pomyśleć o mnie inni, bo także tamtego dnia udałem się w takim przebraniu w stronę Notre Dame. Miejsce to cieszyło się dość wielką popularnością, i nie dziwiłem się, bo było naprawdę piękne. Może nie przepadałem za Paryżem i według mnie Londyn, czy jakiekolwiek inne angielskie miasto, było lepsze we wszystkim, jednak musiałem przyznać że to miejsce także miało swój urok, taki typowy francuski. Ktoś mógł za nim nie przepadać lub - wręcz przeciwnie - uwielbiać to, ale chyba każdy zgodziłby się ze mną że Paryż nie był po prostu jednym miastem pośród tłumu. Plusem tej mojej głupiej zabawy było także to, że musiałem poruszać się powolnie, a przy okazji rozglądałem się dookoła, obserwując nawet najmniejsze szczegóły tego co było dookoła mnie, a zapierało to dech w piersiach.

    Styles.

    OdpowiedzUsuń