20 marca 2013

LISTA OBECNOŚCI

Należy w komentarzu dać znać, że się jest, podając imię i nazwisko postaci (będąc ZALOGOWANYM). Macie czas do 30 marca, godziny 20.

15 marca 2013

Potrafię kochać, potrafię mówić...





"Tak było od początku,
Kawałek po kawałku by stworzyć moje serce."


  Narodziny dziecka zawsze wprawiają dwie osoby w ogromną ilość emocji. Pozytywnych lub negatywnych. W przypadku państwa Monteith było to wymieszanie odczuć dobrych i złych. Z jednej strony mieli możliwość zapewnienia tej małej istocie prawdziwego domu u boku czteroletniego wówczas Patrick'a - syna Andy'iego z pierwszego małżeństwa. Z drugiej strony nie chcieli powtarzać wszystkiego od nowa i jeszcze bardziej ograniczać swojego wspólnego czasu, którego nie było już tyle co po samym ślubie. Wtedy pojawiły się myśli o usunięciu ciąży. Zniknęły one tak szybko, jak tylko się pojawiły. I tak na świecie pojawiła się Cassandra Monteith, urodzona pięknego, słonecznego dnia trzynastego lipca dwadzieścia trzy lata temu. Idealna córka Marie oraz Andy'iego Monteith oraz jedyna, a zaraz ulubiona siostra Patrick'a. Krótko mówiąc, chodzący ideał. Czy na pewno?

"Przestań mówić mi, że jestem częścią wielkiej maszyny
Wyrywam się."
 
Każdy ma wady. Tak ten świat jest stworzony i na tym polega idea życia. Nie może być zbyt szaro, ale i zbyt kolorowo. Początkowo życie Cassandry wydawało się być usłane różami. Piękny dom, wspaniała, kochająca się rodzina i wszystko co tylko chciała, było na wyciągnięcie ręki. Do osiemnastych urodzin była nawet pewna, że nic złego nie może jej zepsuć tak pięknego obrazka. W końcu była perfekcyjna w każdym calu. Dobrze wychowana, pilna uczennica, zafascynowana teatrem, książkami i dobrym kinem. I wtedy pojawił się Sebastian Moore. Mężczyzna jej marzeń, zakręcił w jej głowie tak mocno, że po niecałym roku znajomości przyjęła jego oświadczyny. Rodzice nie byli tym faktem zachwyceni, ale szczęście Cassy było dla nich priorytetem. Zaczęli nawet planować ślub w momencie gdy dziewczyna rozpoczynała studia medyczne. Para zadecydowała jednak, że poczeka z tą decyzją do momentu ukończenia nauki przez dziewczynę. Nie chcieli aby wszystkie formalności zajmowały czas, który powinna poświęcić dokształcaniu się. Cassandra nie wiedziała, że ta decyzja ma również inne dno. Dowiedziała się o zdradach Sebastiana prawie trzy lata po oficjalnych zaręczynach. Jednak nie zerwała ich. Nie chciała stracić ukochanego, mając nawet świadomość, że on po prostu robi co tylko zechce. Kolejne donosy, kolejne nakrycia, wszystko to coraz bardziej oddziaływało na nią. Stopniowo narastała w niej ochota odegrania się, zemszczenia. Jej plany nieco zmieniły się i w ten sposób wyjechała z Nowego Jorku do Paryża. Nic nikomu nie mówiąc, po prostu zniknęła. Dopiero w Paryżu dała znak matce, która postanowiła wspierać córkę.


 "Przestań próbować żyć moim życiem za mnie
Muszę odetchnąć."


 Uśmiech na twarzy i charakterystyczny śmiech to jej znaki szczególne. Dobry humor dopisuje jej niemalże na każdym kroku. Czasami jest on po prostu wymuszony, bowiem dziewczyna nie lubi dzielić się swoimi problemami. Chociaż jest wygadana i często mówi zbyt wiele niż powinna lub zdarza jej się nie dopuścić kogoś innego do głosu. Słuchacz z niej marny, ale gdy trzeba potrafi skupić się i na kimś innym. Nieco samolubna i zapatrzona w siebie - wszystko przez skupienie niemalże całkowitej uwagi rodziców właśnie na niej. Zaradna i pomysłowa, jednak ustatkowana i mało rozrywkowa osoba. Nie ma na swoim koncie szalonych wyczynów. Ustatkowana, ułożona, pedantka. Nie znosi spóźniania się, zapominania czegokolwiek i lenistwa. Żyjąca starymi zwyczajami - nigdy nie zagaduje pierwsza mężczyzny, nie ugania się za nikim, wymaga przepuszczania ją w drzwiach przez mężczyznę i odwieszenie jej płaszcza. Zagorzała katoliczka przekonana, że czystość koniecznie powinna zatrzymać do ślubu - co nie uszczęśliwia szczególnie jej partnera. Brakuje jej spontaniczności i zwykłego szaleństwa, które podziwia u innych ludzi. Samą siebie uważa za nudną studentkę, która powinna przyjść na świat parę wieków temu.


"Czekając tutaj błagam, proszę,
Uwolnij mnie bym mogła czuć."


Co tu dużo mówić o wyglądzie. Wystarczy na nią spojrzeć, aby przekonać się. Niezbyt wysoka, mierzy metr sześćdziesiąt dwa centymetry. Posiada długie, brązowe, proste włosy i tego samego koloru duże oczy. Oliwkową cerę odziedziczyła po mamie. Posiada nos, usta, uszy, dwie ręce i nawet nogi. Nie przepada za mocnym makijażem, ale za to nigdy nie pokaże się publicznie bez podkreślenia swoich atutów. Jej styl ubierania można określić jako elegancki i kobiecy, zdecydowanie nie wyzywający. Nie lubi pokazywać zbyt wiele. Dresy i zbyt luźne ubrania nie znajdą się w jej garderobie. Ceni sobie schludność. Uwielbia wszelkie sukienki, spódnice oraz szpilki. Kolory pastelowe zdecydowanie przeważają w jej szafie.


Cassandra Monteith 
dwudziestotrzyletnia studentka medycyny (zaocznie)
dziewczyna pragnąca zmian
wynajmuje kawalerkę
 pracuje w kawiarni (od poniedziałku do piątku)


***
 Witam serdecznie wszystkich! Nie gryźcie za rozbudowaną kartę, ale po prostu tak już mam. Wolę mieć wszystko elegancko zrobione, a nie na odwal - przy tym zdradzając tylko to, co istotne. Mam nadzieję, że pomożecie mi szybko wczuć się w klimat.
 Wątkom i powiązaniom mówię tak. Mam nawet do oddania w dobre ręce ewentualnie dwie postacie - Sebastiana oraz Patrick'a o ile ktoś byłby zainteresowany. Co do wątków to mam jedną prośbę - niech nie będą one pisane na odwal. Lubię rozpisywać się, ale zazwyczaj dostosowuje się do ilości zdań pisanej przez drugą osobę. Nie pomijam. Chyba że zobaczę trzy zdania na krzyż. Przykro mi.
 Wizerunek - Nina Dobrev
 Cytaty - Miley Cyrus "Robot"

Anielica - Diablica




Ava Grayson
19 lat * pół angielka * pół francuska 
studentka fotografii * barmanka
~*~*~*~
"W ogniu nie ma nic złego...o ile się człowiek do niego za bardzo nie przybliży." 
Ava urodziła się 16 kwietnia 1994 roku w Londynie. Już od małego miała kontakt ze bogaczy. Jej rodzice woleli od samego początku oswajać ją z tym innym światem. Dobrze wiedzieli, że w końcu i ona pójdzie w ich ślady. Mała brunetka była bardzo pojętna i szybko się uczyła, ale też i sporo błędów popełniała. Taka mała gapa. Wcale nie  była malowaną lalą, która ma trociny w głowie, otóż nie. Za bardzo rozpraszał ją cały świat, żeby mogła skupić się na jednej rzeczy. Wiecznie spóźniona, rozdrażniona oraz zapominalska. Gdy skończyła osiemnaście lat przyjechała do Paryża, by studiować swoją pasję, którą rodzice tak strasznie nie podzielali. Woleli by, żeby poszła na prawo tak jak mamusia lub na medycynę jak jej kochany ojczulek.  Ava nigdy nie popisywała się i raczej była taką małą szarą myszką, ale to nie oznaczało, że można nią pomiatać do woli. Gdy jest taka potrzeba to z myszy przeobraża się w tygrysice, która potrafi nieźle namieszać i zrobić krzywdę. Na ogół jest cicha i spokojna, ale to tylko do czasu. Ma duszę romantyczki, która cały czas marzy. Kocha książki i gdyby mogła to nic innego by nie robiła. Chudziutka i niska, bo mierząca zaledwie sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Oczy niebieskie, które przypominają zburzone morze, a jej porcelanowa cera wygląda jakby przy najmniejszym podmuchu wiatru miałaby się rozpaść na tysiące drobnych kawałeczków.

"Im wyższe wzniesienie, tym dotkliwszy upadek"
~*~*~*~
twarzyczka jest Mirandy Kerr. cytaty z książki pt.: Szeptem. ostatni raz byłam na blogu ponad rok temu, więc miałam dłuuuugą przerwę. uwielbiam zaczynać i mam sporo pomysłów, ale oczywiście są dni, że nie mam głowy do takich rzeczy. jestem chętna na wszystko.karta może przewijać się na innych blogach . witam wszystkich

10 marca 2013

Skąd możesz mieć pewność, że całe twoje życie nie jest snem?

trzynasty września // dwadzieścia lat // na zmywaku w jakiejś podrzędnej knajpce na obrzeżach
urodziło się toto w Paryżu, bo się rodzicom-Anglikom nagle Wieży Eiffla zachciało.

            Trochę więcej niż metr sześćdziesiąt, umiejętność policzenia wystających żeber, blada, skłonna do trądziku cera, jasne, często poplątane kosmyki. Owalna twarz, wąskie brwi, szare oczy. Poobgryzane paznokcie. Nic specjalnego.
         Wyobraź sobie. Tego niezbyt urodziwego kurdupla. Najlepiej w koronie, dla lepszego efektu. Rozkazującego wszystkim wokół, bo przecież tak ma być i koniec. Zawsze stawiającego na swoim. Uparcie dążącego do celu, choćby i po trupach. Obojętnego na krzywdę innych, a może i nawet krzywdzącego ludzi dookoła. Opanowanego, ale niekoniecznie miłego, twardo stąpającego po ziemi. Takiego małego diabła, który chce pokazać, że kimś jest (i, o dziwo, faktycznie jest kimś). Takie małe coś, chude strasznie i niepokojąco blade, szczerzące się do Ciebie od ucha do ucha i szepcące w Twoją stronę najgorsze możliwe przekleństwa…
           nonsens, prawda?
           Charlotte to skończona ciapa, że się tak wyrażę. Zawsze zrobi coś źle, niezależnie od tego, ile wysiłku w to włoży (a zwykle naprawdę bardzo się stara). Nie odzywa się do bliżej nieznajomych, nawet, gdyby miała jedynie zapytać o godzinę, w zasadzie to nawet w węższym gronie niewiele powie, chyba, że akurat znajdzie jakiś ciekawy temat i nie zdąży się ugryźć w język. Ale za to możesz jej marudzić nad uchem cały dzień, bo najprawdopodobniej nie wtryni się nagle w Twoją mniej lub bardziej sensowną gadkę, pozwalając w spokoju dokończyć, a i uśmiechać się przy tym będzie szeroko. To, że nic z niej nie wyniesie, bo jednym uchem wleci, a drugim wyleci, to już zupełnie inna sprawa. Z drugiej strony, w gruncie rzeczy trudno jej wyrażać własne zdanie. Zwykle jedynie grzecznie przytakuje, bo albo uważa swoje wnioski za zbyt śmiałe czy aż nazbyt odmienne, albo uznaje, że za dużo byłoby zachodu z ujawnianiem swojej opinii (bo to leń jest tak naprawdę niesamowity, serio). Poza tym wiecznie ma głowę w chmurach, bo tam przecież ciekawiej. I bezpieczniej. Nikt jej nie okrzyczy, nikt się na nią bez powodu nie obrazi przez to, że palnęła jakąś głupotę, a ona będzie mogła sobie odpocząć od wiecznych pretensji dzięki swojej bujnej wyobraźni.
No i lubi pomagać innym. To dziwne.
I satysfakcjonuje ją mieszkanie w małej klitce na przedmieściach. I to kotem. I z sąsiadem-Francuzem; takim wiesz, w berecie, aroganckim i lubiącym kobiety. I bawi się czasem w hikikomori, jak nie ma co robić.


_________________
Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek wyniósł cokolwiek z mojej nieokiełznanej i głupiej paplaniny, ale nie ukrywam, że byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ktoś skusił się na wątek z małą niedojdą (a gdyby go jeszcze wymyślił, to byłabym w siódmym niebie, serio).
W tytule Gaareder, zdjęcie odnalezione w odmętach tumblra. Kartę z przeogromną chęcią poprawię, jak tylko przyjdzie wena na coś bardziej konkretnego. Obiecuję.

8 marca 2013

To, że mężczyzna czasami bywa twardy jak skała nie znaczy, że ma serce z kamienia.


Magnus Theodore Andrzej Montgomery
ur. 12 lutego 1988 r. w Mortcerf (Francja) | Architekt | Niesamowity Malarz | Z rodziną rozmawia przez telefon w każdą sobotę o godzinie piętnastej | Nie chwalący się swoimi dokonaniami właściciel mieszkania w centrum Paryża | Wielbiciel starych filmów i muzyki romantycznej | Mężczyzna o wielu twarzach | Brak ciekawej historyjki | Biseksualny | Singiel | Facet, który na śniadanie zjada usmażone trzy jajka i szklankę soku pomarańczowego | Palacz tymczasowy | Uzależniony od kawy rozpuszczalnej z cynamonem | Pisze książkę o mężczyźnie żyjącym w Paryżu i pracującym jako malarz uliczny | Dama Kameliowa oglądana każdej niedzieli | Posługuje się biegle językiem francuskim, angielskim i polskim. | Tak, jest pół polakiem i pół francuzem | Jego rodzice wychowywali go na wsi | Przynajmniej trzy razy w roku jeździł do rodziny w Polsce, gdzie udało mu się zaprzyjaźnić z kilkoma osobami | Nadal trzyma z nimi kontakt i aktualnie dzieli swój mały kąt z przyjaciółką z Wrocławia | Zawsze stoi za nią jak i za swoimi przyjaciółmi, bliskimi bądź obecnym partnerem- murem | Cieszy się dość sporą gromadką przyjaciół tych prawdziwych jak i tych mniej |

Charakter
 Magnus... Magnus... Magnus... Pracowity(wręcz przepracowany), dążący do wyznaczonych celów bez umiaru. Budzi się przed wschodem słońca, a kładzie przed północą. Zabiegany, ale zawsze udaje mu się (cudem) wyrobić na czas. Zdarza mu się mdleć, ale jakoś się tym nie przejmuje odsypiając spokojnie jedną pełną dobę, by powrócić z powrotem do pracy. Taki dziwak, który zarabia na pasji, a później robi to samo w domu prywatnie by wyciągnąć do własnej kieszeni więcej kasy- Jak na tak dobrą firmę stosunkowo za mało mu płacą.
 Jest ciepły i opiekuńczy. Od zawsze łatwo nawiązuje kontakty. Głównym powodem było to, że po prostu uwielbia rozmawiać z ludźmi. Jako dobry słuchać może przesiedzieć z osobą w potrzebie nawet kilka godzin, by później pomóc przy rozwiązywaniu nieporozumień. Sam nie jest jednak zwolennikiem rozgadywania się na swój temat. Przez łatwość w nawiązywaniu nowych znajomości jest bezlitośnie wykorzystywany przez ludzi. Ciężko mu więc otworzyć się przed innymi, dlatego tematy rodzinne stara się omijać szerokim łukiem. Sam z własnej woli również nie opowiada o swoich problemach. Jest typowym odpowiadaczem na zadane pytania i łamigłówki.
 Był kilka razy w związku z kobietami jak i mężczyznami, nadal jednak szuka tej "właściwej" osoby, która będzie potrafiła wywołać w nim ogień jak i lód. Zauroczenie szybko przemija... Głębokie uczucie i chwile zapomnienia w ramionach ukochanej osoby to jego marzenie. Zdradę traktuje jako jedną z najgorszych zbrodni, którą można popełnić.
 Jak (chyba) każdy człowiek: ceni sobie prawdomówność. Nie znosi kłamców, hipokrytów i homofobów. Nie potrafi zrozumieć dlaczego ludzie tak chłodno reagują na związki partnerskie. Każdy przecież ma prawo do szczęścia i miłości- niemalże w każdej postaci. 

 Wygląd
 Montgomery preferuje raczej styl miejski. W jego szafie znajdzie się równo poukładane koszule w kratę, t'shirty, swetry, bluzki z długim rękawem, dresowe pary spodni i kilka obszernych bluz. Na wieszakach natomiast znajdziemy kilkanaście wyprasowanych i zabezpieczonych garniturów, jeansów delikatnie zwężanych w dolnej nogawce, krawaty oraz multum skórzanych pasków. Buty jakie nosi są zazwyczaj odpowiednio dopasowane i wygodne. Nie zdzierży na swoich stopach za dużych, ani za małych butów.
 Sylwetka Magnusa również nie jest jakaś szczególna. Mierząc sto osiemdziesiąt centymetrów wygląda jak typowy facet. Ma lekko zarysowane mięśnie na rękach i brzuchu, ale to prędzej od przenoszenia sprzętu. Zdarza mu się czasem biegać, ale jedynie wtedy, gdy ma bardzo zły dzień. Od palenia papierosów nie ma byt dobrej kondycji, ale gdy coś go wkurzy(co jest cudem, albo ktoś ma do tego talent) jest w stanie roznieść wszystko i wszystkich na swojej drodze.
 Przyglądając mu się z bliska zobaczymy piwne oczy, orli nos i wiecznie potargane, kręcone włosy, które ciężko mu ułożyć do ładu, cienkie usta o kolorze malinowym oraz pieprzyki pod prawym okiem, które dodają mu pewnego uroku.
 Jego prawą rękę zdobi blizna na około dwadzieścia centymetrów. Kiedyś zahaczył o wystający gwóźdź w mieszkaniu, ale jakby tego teraz nie zauważał. 

 WSPOMNIENIA @ POWIĄZANIA @ ZDJĘCIA @ TAJEMNICE

Bardzo lubię powiązania pomiędzy postaciami i jako, że mój bohater wychowywał się głównie we Francji miło by było, gdyby chociaż część osób po prostu już znał :) 
 Mogę zaczynać i czekać na czyjś wstęp :) 

comme le soleil interminable

"Sometimes you drink the milk, sometimes the milk drinks you."
well, karma. 
Robin Blackery
13.08.1987 | New Jersey w stanie Nowy Jork | mieszka w piwnicy starszego małżeństwa, gdzie sprząta i dba o dom w zamian za pokój i jedzenie | często siedzi przed wieżą Eiffela lub gdzieś w Alei de Suffren 

Widzisz na ulicy mężczyznę siedzącego na chodniku, pod dupą dwie, trzy gazety by nie pobrudzić spodni a koło siebie karton pełen kredek, ołówków, farb i sprejów. Pracuje nad czymś, jego ręce szybko poruszają się po kartce papieru, ołówek zostawia szare ślady które na końcu układają się w dobrze przemyślany obraz, a zarazem kompletny chaos bez jakiegokolwiek sensu. Mężczyzna ma na sobie znoszoną skórzaną kurtkę, szary sweter, szalik, czarne dżinsy i trampki. Od razu przypomina Ci tego pijaka, którego spotkałeś dwa dni temu o trzeciej nad ranem koło domu Twojej dziewczyny. Ale czy to co widzisz jest prawdą? Jedni widzą bezdomnego studenta, którego matka wywaliła z domu bo nie miał wystarczająco pieniędzy. Prawdopodobnie studiował sztukę lub filozofię na paryskim uniwersytecie, ale zabrakło mu pieniędzy aby opłacić studia a teraz nie może znaleźć pracy bo nigdy nie uczył się niczego sensownego. Drudzy widzą zwykłego narkomana który rysowaniem zarabia na kolejną dawkę. Ale czemu wszyscy podejrzewają, że historia mężczyzny  jest tragiczna, smutna lub żałosna, jest dla mnie niezrozumiałe. 
Pan, który siedzi na chodniku to Robin Alexander Blackery, dwudziestosześcioletni Amerykanin. Jego historia nie jest ani tragiczna, ani smutna, a już na pewno nie żałosna! Jest co najwyżej  nietypowa. Robin dorastał w zakurzonym i zatrutym New Jersey, w tej lepszej części miasta, ale złego powietrza i tak nie dało się uniknąć. Szare bloki stały wszędzie, wyglądały jak brzydkie kamienie porozrzucane po mieście przez pięciolatka. Wszystko brzydkie i bezbarwne. Robin nie miał problemów w szkole, zawsze miał dobre oceny i parę przyjaciół ale i tak codziennie zaszywał się w kącie klasy by rysować w swoim ulubionym bloku. Powiedzmy, że jego pierwsze rysunki w żadnym aspekcie nie przypominały arcydzieł, ale bazgraninę kolorów, jednak z czasem z jego ołówka wychodziły to coraz piękniejsze rysunki, portrety, profile, krajobrazy, akty... Nastoletnie czasy przeżył bez większych problemów, brakuje tam traum z dzieciństwa i historii z narkotykami. Była pewna dziewczyna, typ urody Królewny Śnieżki, ale po dwóch latach związku rozstali się jako przyjaciele kiedy owa dziewczyna wyjechała do Kanady by zamieszkać z babcią. Robin zdał maturę jako jeden z najlepszych w roczniku i po opuszczeniu szkolnych korytarzy miał szansę zostać kim chciał. Architektem, nauczycielem, aktorem w miejskim teatrze czy jednak taksówkarzem? Ale Robin wymyślił, że chce opuścić zaśmieconą fast foodem Amerykę i pojechać na wycieczkę po Europie, jedynie wyposażony w plecak zapełniony ciuchami i utensyliami do rysowania. Norwegia, Niemcy, Irlandia, Szkocja, Polska, Włochy... Nigdzie nie zatrzymał się na dłużej niż dwa tygodnie, jedynie stolica Francji zacisnęła pięść w karku Robina i nie ma zamiaru puścić. 
Robin lubi ludzi. Nie jest typem introwerty, jest całkiem otwarty na świat, ale jeśli mu na komuś zależy staje się nieśmiały i niepewny. Ma cholernego stracha przed windami i psami, ale tylko tymi małymi co pogryzą cię zanim zdążysz zaszczekać. Po za rysunkiem nie ma żadnych talentów, ale gdy jest okazja pośpiewa pod prysznicem bo jego współlokatorzy i tak są w połowie głusi. Wiecznie szczerzący gębę do turystów. Artysta od siedmiu boleści, uważa że sztuka współczesna jest zbiorem śmieci. Nie lubi zapachu malin i arbuza, za to na co dzień śmierdzi fajkami i wiśniową wodą kolońską. Krzywonogi, chudy ale daleko mu do anoreksji, blady z dwoma, trzema piegami na nosie. Do jego wielu wad należy cynizm, po za tym brakuje mu filtru w mózgu i czasami udaje idiotę. Wielbiciel bajek Disneya i kreskówek na Cartoon Network. Jest niczym pluszowy miś, lubi ciepło i tulenie, do tego jest żarłokiem jakich mało. Marzy o własnym czerwonym domku na południu Francji, ale szansa, że w kraju bagietek zostanie dłużej niż trzy miesiące jest niewiarygodnie mała. 

__________________________________________________________________

witam

6 marca 2013

Nous, les artistes anonymes.



Antoine Pelletier
09. 07. 1987r. Saint-Denis
artysta formy indyfyryntyj


W dzień idziecie do Luwru, a w nocy się łajdaczyć ✤ je ne suis pas homme de foi ✤ Paryż to Paryż ✤ skończ śnić w końcu swój chory sen ✤ bo ja bym chciał tak wszystko w starym stylu ✤ pokój na Montmartrze ✤ jestę artystą formy indyfyryntnyj ✤ pije zawsze przy barze, bo tak jest taniej ✤ il est foutu le temps des cathédrales ✤ je pas besoin de toi! ✤ niegroźny wariat ✤ masz jedzenie? kocham cię! ✤ jam jest najbardziej francuski z Francuzów! ✤ chodź, nazwiemy samogłoski kolorami! ✤ la foule des barbares est aux portes de la ville ✤ akordeonista ✤ nikt nie wie, z której choinki się urwał ✤ przy nim zawsze będziesz czuł się niezręcznie ✤ podobno studiował literaturę, ale wyrzucili go, kiedy podważył profesorski autorytet ✤ przestał używał telefonu i komputera ✤

Antoine podobno kiedyś był normalnym chłopakiem. Takim, który grał w piłkę, zdzierał sobie kolana, potrafił mówić w slangu i z zamiłowaniem zmieniał sylaby w wyrazach, żeby nie mogli go zrozumieć starzy. Miał nawet starą nokię, na której trzymał zdjęcie swojej dziewczyny i pokazywał wszystkim swoim kolegom, z dumą prezentując sa femme. Niestety jako jedyny z rodziny, w której królowały nauki ścisłe, był humanistą. I to takim przebrzydłym, do szpiku kości, znającym na pamięć wiersze Baudelaire'a. 
Urodził się w Saint-Denis, rodziców nie ciągnęło do pobliskiego Paryża. Matka prowadziła mały sklep, ojciec był księgowym w niewielkiej firmie. W domu nie brakowało ani pieniędzy, ani miłości. Antoine przynosił ze szkoły same dobre oceny i bez większych problemów dostał się na Sorbonę. Rodzice puchli z dumy. Ich pierworodny miał naprawdę dobre zadatki, by zrobić wielką karierę akademicką.
Ale zamiast chwały i sławy, Antoine z niewiadomych powodów, został wykopany na bruk. Mówią, że to wtedy pomieszało mu się w umyśle, że przestał nadążać za upływem czasu. Pierwsze dwa tygodnie nie wychodził z mieszkania, otoczony książkami, a kiedy w końcu raczył wyściubić swój nos, okazało się, że zapomniał, jaki mamy wiek. Nie dosłownie rzecz jasna, bo Antoine zdaje sobie sprawę, że na kalendarzu widnieje rok 2013, że jest w Paryżu, że istnieje komórka, internet i telewizja, ale gardzi tym wszystkim. 
Od tej pory Antoine zadaje pytania przez inwersję, chodzi w garniturze i wiąże muchę (jest zresztą chyba jednym człowiekiem na świecie, który wie jak wiąże się prawdziwą muszkę). Ponieważ brakuje mu pieniędzy, wynajmuje skromny pokoik na Montmartrze, dokładnie taki, w jakim kiedyś gnieździła się paryska bohema, za czasów Rimbauda, czy Verlaine'a. 
Czasem przygrywa w knajpach na akordeonie i marzy mu się wielka muza, albo chociaż dziewczyna w stylu samej Edith Piaf. Och, mógłby ją znaleźć śpiewającą gdzieś na rogu ulicy, zaraz jego serce zabiłoby szybciej. Obsypywałby ją kwiatami i pisałby jej wiersze o ich idealnej, niekoniecznie czystej miłości. 
Szanse na powrót do normalności ma dosyć małe. Sąsiedzi jeszcze nie zadzwonili do czubków, tylko i wyłącznie dlatego, że jest wyjątkowo uprzejmym mężczyzną. Lubi dzieci, zwierzęta i starsze babcie w autobusach, które patrzą na niego z pobłażliwym uśmiechem, kiedy ustępuje im miejsca, co jest akurat wyjątkowo dziwnym, jak na Francuza, zwyczajem.
Nie klnie, sam skręca sobie papierosy i gdziekolwiek się pojawia budzi żywe zainteresowanie, bo do takiego miłego wariata nie można się odnosić z kpiną, to by było po prostu bardzo niemiłe.

Fin.



__________
wiem, że to naprawdę dzika postać, ale wybaczcie mojej wenie. 
długo siłowałam się z napisaniem karty, ale w końcu dziś się udało.
witam, zapraszam, życzę bon appetit!

5 marca 2013

"Stanę się kim zechcę!"

Charlie Brown
21.06.1990 Londyn
modelka


Nie było hucznej imprezy, czy litrów szampana. Była tylko ona i jej matka. Nikt nie spodziewał się, że kobieta zatrzyma swoją córeczkę. W końcu była młoda i nie mogła liczyć na niczyją pomoc. Anne Brown jednak zacisnęła zęby i z podniesioną głową ruszyła naprzeciw wszystkich przeciwności losu. Nie zostawiła Charlie. Wychowywała ją, starając się dać jej wszystko co najlepsze. Dziewczyna ciepło wspomina swoje dzieciństwo. Pamięta wieczory, podczas których mama czytała jej bajki, wspólne spacery do parku. Pamięta jak kobieta była przy niej podczas wszystkich wzlotów i upadków. Przytulała ją, gdy pierwszy raz złamano jej serce. Później cierpliwie znosiła okres buntu Charlie. Wreszcie Anne została za to nagrodzona. Poznała wspaniałego mężczyznę. Adam okazał się być również świetnym ojcem dla 15-letniej Charlie. Od tego czasu żyło im się lepiej. Mężczyzna posiadał sieć sklepów zoologicznych, więc Charlie przestała się martwić, że nie może pozwolić sobie na niektóre rzeczy. To właśnie wtedy zaczęło się jej zainteresowanie modą.

"Mamo! Lucas mi się oświadczył!" 

Miała 20 lat i czuła, że ma już wszystko. Była coraz to bardziej uznawaną modelką i wreszcie poznała tego jedynego. Wszystko miało być jak w bajce. Na początku chyba rzeczywiście tak było. Potem zaczęło się zmieniać. Powoli, z dnia na dzień, było coraz to gorzej. Lucas nie był już tak opiekuńczy i czuły jak na początku. Zaczął zapanowywać nad dziewczyną. Nigdy jej nie uderzył, ale często się awanturował. Z czasem o coraz to bardziej błahe sprawy. A to ręczniki wisiały krzywo, a to nie było jeszcze obiadu na stole. Zawsze było coś nie tak. Charlie długo udawała szczęśliwą. W pewnym momencie była już nawet przekonana, że chłopak ma rację. Czuła się gorsza. Przez przypadek o tej sytuacji dowiedziała się jej matka. Przyszła na kawę. Lucas nie miał  o tym zielonego pojęcia. Wszedł do mieszkania i wydarł się o nieodkurzony przedpokój. Charlie próbowała przekonywać mamę, że to nic takiego, że między nimi wszystko jest w porządku. Anne nie dała się jednak tak łatwo omamić. To dzięki jej namowom Charlie zostawiła narzeczonego i wróciła do domu rodziców. Całkowicie pogrążyła się w pracy, chcąc zapomnieć o tamtym związku. Szybko stała się sławną modelką. Dostała kontrakt w Paryżu i bez większego namysłu przyjęła go. Czuła, że dzięki temu będzie mogła zacząć od nowa. 

Charlie ma dwie różne strony. Pierwsza z nich to zawodowa modelka. Na tym gruncie potrafi zawalczyć o swoje i nie da sobą manipulować. Wydaje się być silną osobą. W wywiadach zawsze jest miła i otwarta. Zgrabnie jednak stara się ominąć tematy, które zbyt nawiązują do jej prywatności. Druga z jej stron to Charlie w stosunkach towarzyskich. Ciężko jest przełamać pierwsze lody. Kobietom nie ufa, bo tego nauczyła ją jej profesja, mężczyznom- przez wcześniejsze doświadczenia. W stosunkach damsko-męskich bardzo nieśmiała. Często spuszcza wzrok. Czuje się przy nich gorsza. Zawsze zastanawia się, czy mówi to co powinna.  Nie lubi opowiadać o sobie, dzięki czemu jest też świetną słuchaczką. Zawsze potrafi doradzić. Kiedy już uda Ci się przełamać jej barierę obronną to zyskasz świetną przyjaciółkę. Do dyspozycji o każdej godzinie dnia i nocy. Poznasz Charlie jako wesołą i pełną energii osóbkę, ale niestety często też dość leniwą. 

Charlie jak przystała na modelkę jest wysoka. 174 cm. Ma zgrabne i długie nogi. Jest także szczupła. Ma wcięcie w talii i zaokrąglenia tam, gdzie być powinny. Rozgląda się dookoła swoimi czekoladowymi oczętami. Pomiędzy nimi znajduje się dosyć drobny nosek. Usta niezbyt wydatne, lecz nie chciałaby mieć innych. Włosy z reguły są w jakimś odcieniu brązu i sięgają trochę za ramiona. Lubi makijaż, ale w wolne dni często wychodzi bez niego. Jej słabością są ubrania. Mogłaby kupować nowe każdego dnia. Uwielbia się stroić.

[Witam ;D Więc jesteśmy ;p. Buźki użyczyła panienka Leighton Meester. Karta pewnie będzie jeszcze milion razy poprawiana. Chciałam ją jednak wreszcie opublikować i dołączyć do was. Zapraszamy do wątków i wszelakich powiązań.
Cytat w tytule z tego]                

4 marca 2013

niepoprawnie kolorowych snów

Elodie Travert
ur. 15 czerwca 1990 roku w Paryżu
studentka drugiego roku literatury
sprzedawczyni w niewielkiej księgarni
wychowanka paryskiego sierocińca

Bycie samemu na świecie ma swoje dobre strony. Nie trzeba się niczym przejmować. Żyje się tylko dla siebie, nie trzeba się zastanawiać, czy nasze czyny nie skrzywdzą drugiej osoby, nic nas nie trzyma w miejscu, nie ogranicza. To wygodne. Ale i trochę smutne.
Nie znałam swoich rodziców, dziadków nie mam. Nie wiem, co to jest rodzina, więc jak mogłabym za tym tęsknić? Czasami brakuje mi jakiejś bliskiej osoby, kogoś, kto będzie przy mnie zawsze. Ale czy rodzina jest tego gwarancją? Chyba nie. 
Nie jestem nieszczęśliwa. Sierociniec, w którym dorastałam, trzymał się całkiem nieźle. Wychowawczynie były miłe, nikt nikogo nie bił, ani nie gwałcił. Można powiedzieć, że wychowałam się w przedszkolu, potem w szkole, z którego po prostu nie wraca się do domu. Nie chodziłam głodna ani obtarta. Do dziś często tam zachodzę, spędzam czas z dzieciakami, wychowawczyniami. Nie potrafię, i nie chcę, uwolnić się od tego miejsca.
Właściwie to jestem szczęśliwa w swojej własnej, ciasnej, zagraconej kawalerce w jakiejś obdrapanej kamienicy. Bo czy dla dziecka z sierocińca może być coś piękniejszego, niż coś własnego? Chyba nie. Kocham swoją kawalerkę i wszystkie graty. Wszystkie swoje książki, na które wydaje większość swoich pieniędzy. Wszystkie swoje roślinki, z których każda ma imię i jest lepiej odżywiona, niż ja. Muzykę, książki, tańce. Papierosy, długie spacery, zaczepianie obcych ludzi, zadawanie dziwnych pytań. Najróżniejsze herbaty, wina, piwa i swoją słabą głowę. Wszystkie swoje stare sukienki, stare tenisówki, obtarte kolana. Siedzenie na drzewach, leżenie na trawie, skrobanie kolejnych opowiadań i refleksji. Bywanie wszędzie i nigdzie. Komiksy, malowanie, starą muzykę, stare filmy, musicale. Retro. Dżentelmenów w starym, dobrym stylu. Bohemę. Belle epoque. Lata 60. 70. 
Nie lubię tego, że seplenię. Nie lubię swoich rumieńców, wystających kolan, łokci i obojczyków. Nie lubię swoich wiecznie roztrzepanych, jasnych włosów. Jakbym była siwa. Nie lubię, jak ktoś narzeka i nic nie robi. Nie lubię płakać przy ludziach. Nie lubię, kiedy mi zależy. Nie chcę cierpieć. Nie lubię natrętów. Kawy, drinków, kosmetyków.
Wiele rzeczy lubię i wielu nie lubię. Nie sposób tak wszystkiego wymienić.
Chyba jestem troszkę samotna.
Ale tylko troszkę.
Ciii.

Witam się i oddaję Elodie do wątków wszelakich :)
W tytule Kumka Olik.
Zdjęcie z tumblra, ale się zmienia. Nic mi się ostatnio nie podoba.

3 marca 2013

I think I'm a banana tree


 - To była niespodzianka...  
- Tak, tak jak Pearl Harbor.

Lalli Laine
21 marca 1988, Sodankylä, Finlandia.
Student trzeciego roku historii, bo niestety nic innego nie potrafi.
Pracownik jednego z paryskich kin.


Miał naprawdę świetne dzieciństwo. Kochających rodziców i rodzeństwo, z którym świetnie się dogadywał. Nie jest w stanie skojarzyć sobie czegokolwiek, na co mógłby narzekać. Jak każdy normalny dzieciak chodził do szkoły, włóczył się ze znajomymi, czasem wrócił do domu poobijany, ale ponadto w jego wczesnym życiu nie zdarzyło się nic, co godne byłoby uwagi.
Miał trzynaście lat, gdy ojciec oświadczył rodzinie, że ma możliwość dostania awansu, co wiązało się z przeprowadzką na tak zwany "drugi koniec świata", czyli w tym wypadku do Francji. Mimo sceptycznego nastawienia do owego pomysłu całej rodziny, wspólnie zdecydowali, że to będzie dobry pomysł, nowe, ciekawe doświadczenie. I tym sposobem, 17 lipca 2001 roku, wszyscy znaleźli się na lotnisku w Paryżu.
Nie można powiedzieć, że to miejsce od razu podbiło serce Lalli'ego, nic z tych rzeczy. On nie wiązał z tą podróżą wielkich nadziei, mimo, iż widział, że ojcu naprawdę na niej zależy. Paryż po pierwszych minutach spędzonych w nim uznał za paskudne, pozbawione jakiegokolwiek uroku miejsce, w którym nie chciał spędzić nawet minuty. Przez te wszystkie lata, które spędził w mieście miłości, jego podejście do niego diametralnie uległo zmianie, co nie zmienia faktu, że momentami ma ochotę spakować cały swój niewielki dobytek i wracać do chłodnej Finlandii, która zawsze będzie dla niego domem.
Niedługo po tym, jak Lalli skończył liceum, w wyniku białaczki zmarła jego matka. Zdecydował się wówczas zrezygnować z pójścia na studia i, niechętnie bo niechętnie, ale pomóc ojcu w prowadzeniu domu i ogarnięciu młodszego rodzeństwa. Dopiero trzy lata temu, po dość ostrej kłótni z rodzicielem, zdecydował się na podjęcie studiów, wyprowadzkę i życie na własny koszt.



Strasznie nieogarnięty, zawsze wszystko gubi, o wszystkim zapomina, niekiedy można odnieść wrażenie, że rzeczywistość omija go szerokim łukiem (lepiej dla niej). Nigdy niczego nie wie, nie rozumie, niczego nie chciał.
Jest całkiem prosty. Nie skrywa żadnych mrocznych tajemnic, nie plącze się w milionach kłamstw, nie próbuje być kimś, kim nie jest. Dla każdego stara się być miły, uprzejmy, każdego szanować, nawet, jeśli jest to niekiedy trudna sztuka, stara się uśmiechać, sprawiać jak najlepsze wrażenie. Nie lubi robić sobie niepotrzebnych wrogów, nie jest też typowym "samcem alfa". Stara się zawsze służyć pomocą, lepszą lub gorszą radą, szczerze nie lubi patrzeć na ludzi, którzy są smutni. Jest niepoprawnym optymistą, który stara się nie martwić jutrem. W końcu, równie dobrze co wpaść pod samochód, może wygrać w totka, nieprawdaż? Od dziecka odznaczał się sporą charyzmą, choć prawdopodobnie nigdy jej nie wykorzysta.
Leń jakich mało, najchętniej przespałby całe życie, raczej nie zżera go nadmierna ambicja, dlatego wiele spraw zostawia urwanych w połowie. Ma takie z lekka złośliwe usposobienie, co niestety często jest wręcz odstraszające.  Nie umie brać odpowiedzialności za własne czyny, niekiedy bardzo ciężko jest mu przyznać się do błędu, ma także spore opory przed nazywaniem bezpośrednio własnych uczuć. Bywają dni, że nie umie trzymać emocji na wodzy, przez co przypięto mu łatkę kłótliwego i nerwowego.

-Dumny posiadacz pluszowego pingwinka Briana, bez którego nie zaśnie-Zdeklarowany homoseksualista-O dziwo potrafi gotować-Wiecznie głodny i/lub niewyspany- Palacz tak nałogowy, że to nie on jebie fajkami, a fajki nim- Brzdąka na gitarze, ale wyłącznie amatorsko- Nałogowo ogląda "Neverending Story", popijając przy tym popcorn wódką-Ateista-Ma okropną chorobę lokomocyjną-Fan starego rocka-Przed godziną siódmą mówi wyłącznie po Fińsku- Znosi bezpańskie koty do domu i potem wciska je wszystkim znajomym-Ma tatuaż na całej lewej ręce-



[Ville Valo na zdjęciach, cytat z tytułu z piosenki I'm going slightly mad Queenów, ten z notki z bajki "Świat według Ludwiczka". Zawsze chętnie zaczynam, z pomysłami z zasady gorzej. :)
Jakaś krzywa ta karta, ale whatever. ]

Ani Holendra, ani Czecha, pech prześladuje tylko nas!



Monika Klimczak
Koszarawa - Katowice - Koszarawa - Paryż
24 grudnia, 27 lat na tym pięknym świecie

torba na łeb i za ojczyznę!  ✉  ludzie listy piszą  ✉  z deszczu pod rynnę  ✉  u nas na sortowni mamy łopaty i taczki, u nas list się gubi, jak ktoś źle poliże znaczki!  ✉  zawsze jak gdzieś szedłem, to biegłem  ✉  listonosz to nie zawód, to styl życia  ✉  posprzątam cały świat!  ✉  moja dzielnica, dzielnica zła  ✉  pozdrawiam hydraulików!  ✉  tylko spokój może nas teraz uratować  ✉  tato, wcale nie zaczepiam znowu obcych ludzi  ✉  Camus - życie ze smakiem  ✉  miasto - owszem, ale w telewizji ładniej wyglądało  ✉  10. Dzielnica  ✉  nie śpię, słucham pijackich wrzasków mojego jedynego sąsiada  ✉  matematyka nie pyta, matematyka rozumie  ✉  moja matka trolluje cię w internetach  ✉  Alain Delon, Alain Delon, Alain Delon!  ✉  opowiedzieć ci, jak się ze mnie śmiali w szkole?  ✉  prawie że śliczna fagocistka  ✉  lekki zez, krzywe nogi, 4 palce u lewej ręki, 6 u prawej, coś jeszcze byś chciał wiedzieć na mój temat?  ✉  patatajam po tęczy na moim różowym jednorożcu!  ✉  tak, mam w okolicy stację nadawczo-odbiorczą do kontaktu z Marsem  ✉  Koniak Pędzony Nocą  ✉  sytuacja jego mać!  ✉  stopery, Stoperan, generalnie to hamuję się  ✉  putain de merde!  ✉  wszyscy burżuje świnie są!  ✉  słoma z butów  ✉  pomyleni to są świeccy święci  ✉  ja już chyba na powrót dziewicą jestem  ✉  la vie en rose!  ✉  czytam prawicową publicystykę dla beki  ✉  kurwa, Krzychu, to jest amelininowe!  ✉  koniec imprezy! dziękuję, dobranoc  ✉  sąsiedzie, może blok przytrzymać?  ✉  używka do włosów  ✉  jak go kiedyś spotkam na ulicy, to mu nogi z dupy powyrywam!  ✉  jak ja miałam wyjść na ludzi?!  ✉  jadą, jadą chłopcy, chłopcy radarowcy!  ✉  wioskowy James Bond, mój ojciec tak dokładniej mówiąc  ✉  jak one, te ludzie, wstydu nie mają!  ✉  zawsze byłam obiektem drwin i uciechy, szkolnym frajerem znaczy  ✉  mój rechot kwasi mleko  ✉  forever failing!  ✉  płynie Wisła, płynie po polskiej krainie!  ✉  a mógł zabić  ✉  arguing on the internet is like running in Special Olympics, even if you win, you're still retarded  ✉  zacznij tańczyć do tego, co leci, a nie do tego, co masz w głowie  ✉  miast o staropanieństwo drżeć, trzeba za mąż iść i dzieci mieć!  ✉  mam jeszcze parę stów, pójdziemy przepić je, niedrogie bistro znam  ✉  odrobina luksusu prosto z ZUS-u  ✉  witam was, z rachunkiem za gaz  ✉  co się polepszy - to się popieprzy, co się zbuduje - to się zrujnuje, co się ustali - to się obali, Polak musi mieć łeb i dupę ze stali  ✉  poezja to syf  ✉  twoja stara notuje na kazaniach  ✉  słucham baroku na współczesnych instrumentach dla beki  ✉  rowerem przez galaktykę!  ✉  we all live in a yellow submarine!  ✉  alkoholicy z naszej dzielnicy


Monia była dziwnym dzieckiem. Nie, żeby teraz nie była dziwna albo nie była dzieckiem. Ale chwilowo mniejsza o to. Rodzina z wychowawczego punktu widzenia była względnie normalna, bo Monia biegała radosna, wolna, ruda i w sposób kontrolowany brudna. Brudne dziecko to szczęśliwe dziecko - jak mówi stara zasada. Biegała w towarzystwie swojej równie radosnej i równie brudnej siostry za trzęsącymi połową wsi dwunastolatkami, którzy się od obu odgonić nie mogli jeszcze długo później. Rówieśniczki zawsze były be, bawiły się lalkami i w ogóle nie nadawały się do niczego. Co innego starsi o parę lat młodzi-gniewni, którzy palili papierosy w krzakach. Oprócz siostry, Monia miała jeszcze do dyspozycji ojca - lokalnego policjanta, którego ominęła część szkolenia BHP o zachowaniu trzeźwości w pracy i matkę - nauczycielkę matematyki, która z kolei uwielbiała robić sobie z ludzi jaja. Zwłaszcza jeśli nie mieli z nią intelektualnych szans, a obie córki bezsprzecznie mieć ich nie mogły. Monia na przykład została na długie lata przekonana, że jej osobliwy rozkład ilościowo-przestrzenny palców u rąk wynika z tego, że była niegrzeczna i jeden z wspomnianych palców przeszedł do prawej ręki. I jeśli dalej będzie niegrzeczna, kolejny to zrobi. A jak Monia nie będzie patrzeć jak Bóg przykazał i prostować zeza, to oko przepłynie jej przez nos i będzie miała dwa w jednym. Kiedy względnie zmądrzała, przestała się bać perspektywy bycia ewenementem z dwoma tęczówkami w jednym oku i trzeba jej było powiedzieć, że operujący ją dawno temu lekarz nie umiał liczyć do pięciu, a pieniądze z odszkodowania za pomyłkę z palcami czekają spokojnie na koncie, aż Monia wybierze się na studia.

Zanim jednak wylądowała na polibudzie, przeszła przez oba stopnie szkoły muzycznej i wciąż wytrwale twierdzi, że fagot to najpiękniejszy instrument świata i wcale nie pierdzi. Tak, spośród całego dostępnego spektrum cudownych narzędzi pracy muzyka, ona musiała wybrać akurat fagot, jakby nie była już dostatecznie dziwna i bez tego. Jako że Monia w okresie nastoletnim ulubiła sobie samotniczy tryb życia i okres buntu przeszła bezboleśnie i w ciszy, a z roześmianego dziecięcia stała się zamyśloną młodą dziewczyną, nie była materiałem na szkolną gwiazdę. Raczej na tę jednostkę, której podstawia się na korytarzu nogi i dla której znajduje się kolejne twórcze określenia, których sama Monia wolałaby sobie nie przypominać. Wtedy jak nic innego na świecie chciała być niczym swoja siostra, która potrafiła wyskakiwać z pyskiem i manifestować swoje niezadowolenie z użyciem nie tylko słów, ale i pięści. Monia z kolei znosiła pokornie narzuconą rolę i wytrwale hodowała swoją nieśmiałość, z którą później będzie musiała wytrwale walczyć. Nigdy nie była szczególnie zamknięta w sobie, po prostu nie potrafiła walczyć o swoje i wmówienie jej, że jest nic niewarta należało do stosunkowo prostych zadań. A nastolatkom z rozszalałymi hormonami nic nie sprawia większej przyjemności.

Studia pozwoliły jej obrócić całą sprawę w żart i wywalić swoje demony z okna na ostatnim piętrze akademika. W końcu była tylko inna niż wszyscy dookoła, była przyjemną w obyciu kosmitką, która nikomu nie chciała robić krzywdy i nikomu nie chciała wchodzić w drogę. A to nie są synonimy żałosności, beznadziei i bezwartościowości, którą jej lojalnie wmawiano przez parę ładnych lat wcześniej. Może i znaleźli się lepsi od niej kandydaci na przyszłe gwiazdy Akademii Muzycznej, ale Monia w końcu nigdy do tego tytułu nie pretendowała, a egzaminy wstępne potraktowała prawdopodobnie jako okazję do pokazania, że oto jest, ma fagot i nie zawaha się go użyć. Chociaż na Akademii znalazła się pod kreską, Politechnika przyjęła ją z otwartymi ramionami, żeby mogła przez pięć lat zgłębiać tajemnice matematyki i nie wypominać królowej nauk, że jest już duża, więc powinna sama zacząć rozwiązywać swoje problemy. Studenckie życie pozwoliło jej wyzwolić się z dziwnych przekonań i młodzieńczego zahukania, ale Monia w tej całej radości nie przewidziała jednej podstawowej rzeczy. Jako absolwentka matematyki miała do wyboru bezrobocie albo posadę nauczycielki w jakimś patologicznym gimnazjum, bo żadna prestiżowa - jak na katowickie możliwości - szkoła by jej nie przyjęła w swe nieskromne progi. To się nazywa problem.

Wróciła więc na rodzinne zadupie i rzutem na taśmę przejęła posadę po listonoszu, który zmarł był niedługo wcześniej. I tak sobie przez trzy lata jeździła rowerem po całej okolicy, dziękując bogom, że rodzice przyjęli spokojnie informację, iż córka znów zwala im się na głowę, prawdopodobnie na zawsze, bo z pensji ciężko byłoby jej nawet zapłacić za wynajem jakiegokolwiek mieszkania. Ale przecież tak być nie może - Monia miała ochotę codziennie, siedemnaście razy dziennie ocipieć, kiedy uświadamiała sobie, że powinna wieść normalne samodzielne życie, a tymczasem siedzi na garnuszku u rodziców, bez faceta i perspektyw na ogarnięcie swojego istnienia. Znajomi ze studiów siedzieli w Paryżu i wiedli życie jak w... Madrycie, a ona tymczasem tkwiła w Koszarawie i kursowała z listami i emeryturami na horrendalne odległości za żenujące pieniądze. Zajebiście. Aż i Monia stwierdziła, że w końcu powinna przestać bać się życia i zaryzykować, najwyżej będzie się zbierać z podłogi po raz kolejny. Nic nowego.

Dała sobie rok na przypomnienie francuskiego i podszkolenie go na tyle, żeby nie było wstydu, jak będzie musiała odezwać się do jakiegoś przyjemnego Francuza, który okażę się jej księciem z bajki. Uwaga - Monia działa spontanicznie! A przynajmniej tak jej się wtedy wydawało, chociaż rok zapasu musiał być, to jej osobisty szczyt podejmowania pochopnych decyzji. Wyjechała za pożyczone pieniądze, znalazła tanie mieszkanie w dziesiątej dzielnicy, której mapy nauczyła się na pamięć, bo mimo wszystko bardzo jej odpowiadała praca listonoszki i umarłaby z radości, gdyby taką posadę udało jej się złapać w Paryżu. Ależ oczywiście, że jej się udało, przecież każdemu coś w końcu musi wyjść w życiu.

Wszystko byłoby do cna perfekcyjnie, gdyby od pół roku nie tkwiła w niemalże wyludnionej, rozpadającej się kamienicy, w której winda doprowadza ją do stanu przedzawałowego, a jedyny sąsiad w promieniu dziesięciu mieszkań urządza pijackie awantury sam ze sobą. Fajnie by było, gdyby jeszcze wychodził z domu, wtedy Monia mogłaby mu sążnie wygarnąć za te wszystkie nieprzespane noce. Albo żeby otwierał drzwi, kiedy się dobija, żeby mogła mu sążnie wygarnąć za te wszystkie nieprzespane noce. Ona już chyba zawsze będzie mieszkać przez ścianę z zapijaczonymi dziadami, bo jej pokój w wiejskim bliźniaku również bezpośrednio sąsiadował z lokalną legendą, a dodatkowo ciężko uniknąć dzielenia przestrzeni z kandydatami na alkoholików, kiedy żyje się w akademiku politechniki.

Ten cholerny sąsiad chyba nie istnieje, a Monia jest opętana.
Kurwa, to też opcja.


2 marca 2013

Give me a scotch. I'm starving.

 

Mark Mitchell

13.08.1969 | nowojorczyk w Paryżu | właściciel pracowni architektonicznej | ojciec, rozwodnik, mąż swojego męża | zło następuje wtedy, gdy nie wypije rano kawy | a w oczach wada minus milion | zielone, wstrętne soczki co rano | jak to nie mogę zjeść podwójnych frytek? | była żona - polka, obecny mąż - serb, córka - paryżanka pełną gębą | jak się wkurwia, chodzi na 'terapeutyczne' spacerki z psem | stresy, stresy, stresy! | jak to nie mogę dzwonić do córki o 7 rano, żeby założyła czapkę? | egoista i egocentryk | dobre układy z byłą żoną | szanuje twoje zdanie, pod warunkiem że jest takie jak moje | współczesna muzyka klasyczna, jakkolwiek głupio to brzmi | podobno trochę z niego szef - tyran | dotykiem koloruje na niebiesko | wprost ni eznosi westernów | czas wolny? nie, nie widziałem | nie płakałem po Mufasie | pianino dla ubogich na iPadzie | nie mam fejsbuka, czy to znaczy, że nie żyje? | pieprzony jedynak | nie. z nim nie jest łatwo | jest w stanie zrobić naprawdę wiele | wiesz, że gdyby twój mózg włożyć do główki od szpilki to powstalaby grzechotka? | zgaś światło bo przeciąg | hehehehehe NIE! | moja mama pędzi bimber w piwnicy | wieczne trolololo | no nie! znów przegapiłem ulubiony serial w telewizji! | kawa? spoko, powiedz tylko o której | zaiste, śmiesznie wymawiasz słowo 'wódka' | nasze randez vous | spójrzcie na wszystkie kurwy, które daje | nikt nie lubi konkurencji | prawda jets taka, że to nie jest prawda | kochanie? skąd my mamy w domu plastelinę?! | doprawdy, jestem niegroźny

Mark zawsze musiał być 'w centrum'. W centrum życia swoich rodziców, w centrum zainteresowania w szkole, w centrum kłopotów. Pewnie gdyby tylko mógł, zostałby prezydentem Stanów już w piątej klasie, ale wtedy miał ambicje być sportowcem i uganiał się za piłką po boisku. Wtedy też był 'w centrum', bo tego że był jednym z lepszych w drużynie, z pewnością nie można mu odmówić. Potem trochę mu przeszło, oczywiście nie umiłowanie do bycia w centrum, ale miłość do sportu. Piłkę zamienił na szkicownik i podjął decyzję o byciu architektem. Był wtedy w liceum, a nauczyciele wróżyli mu raczej przszłość w telewizji albo polityce niż w architekturze, ale Mark miał ich zdanie w dupie i dzielnie szkicował kolejne budynki z okolicy. Rodzice byli zadowoleni, bo zawód architekta, w porównaniu do gwiazdy sportu, był bardziej pewny i z pewnością bardziej 'normalny', jeżeli w ogóle można mówić o jakiekolwiek normalności w przypadku niego. Rekrutację na studia przeszedł bezboleśnie, bo co może być bolesnego w kilku testach i kilku rysunkach? Problem pojawił się wtedy, kiedy Mark zapragnął studiów za granicą, a konkretnie w Paryżu, który w jego mniemaniu był istną mekką przyszłych architektów - w tym i jego. Rodzice bezradnie rozłożyli ręce i wsiedli z nim w samolot pozwalając realizować młodzieńcze fascynacje jedynego syna. Paryską uczelnię zachwycił (podobno) świeżym spojrzeniem na architekturę i dobrymi pomysłami. I tak rozpoczęła się jego przygoda z jedną z europejskich stolic. Na studiach również stał się gwiazdą i to w stosunkowo krótkim czasie. Być może nie tylko za sprawą jego malarskich zdolności, ale przede wszystkim dlatego, że już piątego dnia pobytu w akademiku złamał nos ówczesnemu 'centrum uwagi'. W końcu Naczelny Egocentryk Paryża może być tylko jeden, prawda? Starania doceniła pewna piękna Polka Kasia, która już po roku była z nim w ciąży, co całkiem spodobało się przyszłemu tatusiowi, choć niedoszła-jeszcze-mamusia miała pewne obawy. Nic dziwnego, Mark dbał tylko o siebie, słabo się znali i z pozoru bardzo daleko było mu do jakiegokolwiek ustatkowania się. Nic bardziej mylnego. Mark bardzo chętnie zamienił akademikowy pokój na urocze mieszkanie na poddaszu i wprost oszlał na punkce swojej Najwspanialszej Na Świecie córki - Justine, która w trybie ekspresowym zawładnęła sercem tatusia. Był więc szybki ślub z Kaśką, szybkie chrzciny a później dyplom Architekta, który zawisł nad sypialnianym łóżkiem w niewielkim mieszkaniu. Dziecko rosło tak samo szybko  jak wada wzroku Marka, spowodowana prawdopodobnie ciągłym ślęczeniem nad kolejnymi projektami, które realizował dla jednej z paryskich firm, w której dostał pracę zaraz po skończeniu studiów. Jednak jak na 'centrum świata' przystało, Mark męczył się niesamowicie pracując dla kogoś i po kilku latach otworzył swoją własną pracownię architektoniczną. Nie było łatwo, ale nikt przecież nie mówił, że jakikolwiek życie na własny rachunek jest proste. Ominął urodziny własnego dziecka, kilka razy zapomniał o rocznicy ślubu, zapomniał też o tym że trzeba jeść, a ciągły stres może być katastrofalny w skutkach, ale w końcu odniósł upragniony sukces i stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych i znaczących arcihtektów w Paryżu.
Niestety, jak to w życiu często bywa, sukces w życiu zawodowym przepłacił 'rodzinnym szczęściem', gdyż młoda żona, jedenaście lat po śłubie złożyła wniosek rozwodowy. Ku zdziwieniu obojga, okazało się że po ślubie zaczęli dogadywać się dużo lepiej niż w trakcie trwania małżeństwa, i do dziś pozostają świetnymi przyjaciółmi, wyskakującymi na kawkę średnio dwa razy w tygodniu.
Justine nigdy nie miała do niego pretensji o to, że 'zostawił jej matkę dla pracy'. Pewnie dlatego, że nigdy nie odczuła rozwodu rodziców, przeprowadzonego bardzo cicho i spokojnie. U ojca spędzała każdy weekend i miała możliwość nocowania u niego w dowolnie wybranej przez siebie chwili. Nigdy nie była 'kartą przetargową' i żadnemu z nich nigdy nie przeszło przez myśl, żeby używać jej 'przeciwko' któremuś z nich.
Kiedy Justine miała siedemnaście lat, a jego była żona układała sobie życie z Brzydkim Francuzem, w jego idealnie poukładanym świecie coś się zmieniło. Nie była to okładka w prestiżowym magazynie branżowym, ani kolejne wielkie zlecenie, w którym mogł pokazać jak świetnym jest architektem. Zaprojektował osiedle mieszkaniowe na obrzeżach Paryża, idealne miejsce dla ludzi chcących odpocząć od zgiełku centrum i dla tych, którzy zapragnęli odrobiny luksusu za odpowiednią cenę. Do jego gabinetu zapukał mężczyzna, który chciał być jednym z tych szczęśliwców, ale nie mógł się odgadać z jego 'człowiekiem na posyłki' mającym odpowiedzieć na wszystkie ważne pytania przyszłych kupców. Nie odpowiedział wyczerpująco, dlatego niejaki Milan zjawił się w markowym gabinecie i tym samym zmienił jego życie raz na zawsze. Dziś są szczęśliwym małżeństwem, a Mark do tej pory zastanawia się jakim cudem to wszystko się stało, skoro jeszcze dwadzieścia lat wstecz był szczęśliwym małżonkiem pięknej Polki. Nie żałuje jednak niczego i daje sobie wciskać zdrowe, zielone soczki, które mają rzekomo uchronić go przed przedwczesnym zawałem serca. Mark jest więcej niż pewien, że zawał serca i tak go czeka, ale przynajmniej  kilka miesięcy wstecz rzucił palenie, co uważa za swój absolutny sukces (choć pewnie gdyby nie Milan, nic takiego by się nie stało).
Mimo wszechogarniającej miłości Milana, Mark wciąż jest tym samym egocentrykiem i tym samym egoistą co dwadzieścia lat wstecz. Tak samo kocha swoją córkę, tak samo często widuje się ze swoją byłą żoną i jej Brzydkim Francuzem i tak samo chętnie szkicuje kolejne projkty. Pija tą samą kawę, w tej samej knajpie. Chodzi do tej samej siłowni, buty kupuje u tej samej starszej pani pracującej w jednym z małych sklepików i lubi te same, małe francuskie knajpki, w których może zjeść dobry obiad. I tylko czasu ma jakoś tak więcej.



Nie interesuje mnie, że masz w domu piątkę szczekających dzieci i płaczącego psa, do pracy masz przychodzić punktualnie!

---
Mark zaprasza serdecznie! :)

Nie będę do pana telefonował.



Anton Leonard Gaver

Czy warto oddać tyle prostych dni,
Aby prorokiem chwilę być?
W szarości nieraz tajemnica tkwi
I dla niej czasem warto żyć

21 lat |student z notatkami, brać go! | kumpel z wydziału uczy się o pajęczakach; czasem ci o nich opowiada, gdy ma przerwę na zmywaku | szacun na dzielni, bo matka szyba, ojciec glina | umysł ściśle związany z przedmiotami ścisłymi|


  Nie wierzy w nic co nie zostało zapisane w książkach zatwierdzonych oficjalnie przez rząd; nie wierzy bliskim ludziom, że coś dla nich znaczy. Nie wierzy w żadne ponad ziemne bóstwa, a Biblię komentuje parsknięciami nachylając się nad mikroskopem i mu krzyżyk z komunii zwisa ze złotego łańcuszka; nie wierzy w niewinność, jeśli sąd stwierdził winę. Nie wierzy w miłość; wierzy w hormony i niestety zmuszono go do uwierzenia w głupotę, przyzwyczajono do niej i nauczono jej unikać. Wierzy w niechęć, w nienawiść; wierzy w dziwną, bezpodstawną awersję względem obcych osób. Wierzy we francuskie, domowe kino i w to, że kobieta wygląda co najmniej przystojnie w czerwonej szmince i długich trochę za łokcie, czarnych rękawiczkach. Wierzy w swoją przyszłość, w zamknięte w klatce dwa opasłe chomiki niechcące wejść do mini karuzeli. Wierzy w cele; nie wierzy w marzenia. Nie wierzy w rozwiązywanie problemów siłą i że  nie dostanie wpierdolu jak wyjdzie na ulice po zmroku. Nie wierzy, że dzielnica na której mieszka jest godna goszczenia jego skromnej osoby. Nie wierzy iż sobie zasłużył na taki lokal, to znaczy na małe, dwupokojowe mieszkanko z kuchnią w środku i łazienką na korytarzu w drodze na uczelnię a wychodząc z domu(z którego okien wcale nie widać wiadomo jakiej wieży) lawirując z gracją godną słonia w składzie porcelany pomiędzy kałużami moczu. Nie wierzy w wychowanie fizyczne, w kobiety z programów ezoterycznych i w pizzę z ananasem. 

Nie kocha ani ojca ani matki. Są dla niego jak nieznajomi, których każdego dnia mija idąc chodnikiem i jak bezimienna pani z warzywniaka, która zawsze pyta o samopoczucie. Są jak zwierzęta za grubą szybą na wystawie w zoo, jak głupie i niewarte uwagi zabawki, na które wstyd patrzeć po upływie dziecięcych lat. Są jak misie, które chce się wyrzucić, albo komuś oddać, ale na pewno nie zatrzymać. Są jak gitary, których nie da się nastroić; jak pieniące się psy na smyczy, którą właściciel trzyma, a której obroża zaciska się na ich szyjach. Są kochani, będzie ich brakować, kiedy odejdą, ale dopiero wtedy zacznie ich kochać i na ich koniec trzeba zaczekać.

Nie widać go nigdzie, czasem tylko słychać. Nie ma temu społeczeństwu nic do zaoferowania. Żadnej nowej zabawki, ploteczki do gazetki ani nawet małego skandaliku. Nie pali, bo przez broszurki za dużo wie o raku; nie pije, bo mu nie smakuje, nie bierze, bo nie miał okazji. Nie ma w jego głosie nadziei na przetrwanie gatunku, wciąż powtarza, że na świecie to już tylko skurwesyny i złodzieje, przepraszam za wyrażenie. Nie lubi jak mu się przerywa, bo to częściej ktoś po coś do niego przychodzi, niż on do kogoś. Łazi taka melepeta: nos jak kartofel, wąskie acz napuchnięte lekko od gryzienia usta (w uśmiechu wykrzywiają się słuchając naukowego, mądrego żartu, a nie głupot), zęby z siekaczami niemal jak wilk, a na starość z pewnością kurze łapki. Na szczęście siwizna dopadnie blondyna trochę później, starość nie radość, ale na szczęście się to wszystko przesunie czasowo. Jak masz zielone oczy to nikt ci nie wierzy, że nie jesteś rudy dopóki nie znajdziesz stu biologicznych argumentów dlaczego taki jesteś.


Kurt Cobain kiedyś zmieniał świat
Ty miałeś w elektrowni staż
Nie każdy może iść pod prąd
Po kto by wtedy robił prąd?


[szafa gra]

1 marca 2013

Błagam kłam!


Francesca "Fran" Echarpe
Ur. 23.03.1993r. w Gisors we Francji
Heteroseksualna
Zamieszkuje mały domek
Jej jedyny dobry przyjaciel Fąfi 

"Drogi pamiętniku,
ostatnie dni były dla mnie ciężkie. Babcia zmarła i ja musiałam się wszystkim zająć. Przygotować nekrologi, powiadomić rodzinę, wybrać trumnę i pomóc "im" ubrać babcię. Na pogrzebie i stypie spotkałam rodziców, chyba dalej się do mnie nie przyznają. Ledwo powiedzieli mi Dzień dobry. Nie wiem czy to moja wina czy też nie, ale nie odzywają się do mnie. Oni ani mój młodszy brat. Czułam się przez to jeszcze gorzej, nikt mnie nie wspierał, jedynie złożyli mi kondolencje."

"Drogi pamiętniku,
dziś odbyło się odczytywanie testamentu. Wszyscy byli wielce zaskoczeni, że babcia zostawiła wszystko mnie. Pełnoletniej aczkolwiek nie doświadczonej w życiu codziennym dziewczyny. Cały majątek wraz z domkiem na wsi i mieszkaniem w Paryżu. Nie mogłam w to uwierzyć, tak samo jak reszta rodziny, która dostała małe upominki mające im przypominać babcię."

"Drogi pamiętniku,
wprowadziłam się do domku w Paryżu, wraz z Fąfim. Dom nie jest wielki, ale nam pasuje. Pamiętniczku zaczyna się moje nowe życie. Nikt mnie tutaj nie zna, nie wiedzą kim jestem, mogę na spokojnie żyć. Dopiero się klimatyzuje, ale zaraz będę szukała jakiejś dobrej pracy i studiów. Myślałam o weterynarii, ale wszystko się jeszcze okaże."



"Drogi pamiętniku,
znalazłam pracę. Jestem kelnerką w jednym pubie, fakt nie jest to robota jaką może się poszczycić ktoś mojego pochodzenia, ale lepsze to niż nic. Fąfi jest zdrowy i podtrzymuje mnie na duchu, gdy jestem w dołku. Wysłałam papiery do kilku szkół. Na weterynarię, prawo i psychologię. Na co się dostanę na to pójdę."

"Drogi pamiętniku,
jest ! Dostałam się na weterynarię niedługo zaczynam naukę. Jestem szczęśliwa! Po pracy udałam się na zakupy i kupiłam sobie kilka fajnych ciuszków, a także jakieś jedzenie do mieszkania. I żeby rozpieszczać Fąfiego kupiłam mu nową klatkę, taką naprawdę sporą nie tą klitkę, którą miał przedtem. Często też go puszczam wolno, bo nie ucieknie w tak małym mieszkaniu." 

"Drogi pamiętniku,
weterynaria jest do dupy. To straszne, myślałam że jestem lepsza w te klocki, wyglądam z dnia na dzień coraz gorzej. Wrak człowieka jest ze mnie, nie wysypiam się, ciągle jestem markotna, drażliwa, lepiej do mnie nie podchodzić." 


____________________________________________________________
Mam nadzieję, że taka karta może być. Fran jest w porządku, jesteśmy chętne na wątki i powiązania.

Faza poszła, korki wybiło


LILO EIFFIEL (oczywiście gorszego nazwiska mieć nie może)
ur. 16 kwiecień 1992 roku w Paryżu (miasto zakochanych tak tą mieścinę zwą)
Na garnuszku u swojej byłej dziewczyny (bo praca to niepotrzebny zapełniacz czasu)
Heteroseksualny (ale kto wie, co mu nagle nie strzeli do głowy)

Nie był jakoś specjalnie wyczekiwanym dzieciakiem. Jego rodzice, dwójka adwokatów, uważali że dziecko tylko im przeszkodzi w karierze. No i szczerze mówiąc przeszkodziło. Lilo był...no wpadką. Jest to jest, ale lepiej by go nie było. Przynajmniej zdaniem matki, gdy jej nieskazitelny dom odwiedza w każdą niedzielę. Urodził się szesnastego kwietnia dwadzieścia jeden lat temu i miewa się dobrze. O swojej przeszłości rzadko mówi, nie wspomina z sentymentem jak to było pięć, dziesięć, kilkanaście lat temu. Żyje teraźniejszością i jak na razie to mu wystarcza. W szkole przechodził z jednej klasy do drugiej, nie wiadomo jakim cudem. W sumie to można porównać do jego dzisiejszego życia. Przechodzi przez kolejne dni swojego życia, jakoś się łudząc, że w końcu rzeczywistość, czy odpowiedzialność go nie dopadnie. Aktualnie jest bezrobotny, na studia nie poszedł. Rodzicom żal było pewnie pieniędzy.


Widzisz go na ulicy i już masz ochotę przejść na drugą stronę. Nie z powodów wyglądu, z wyglądu to on jest całkiem, całkiem. Piegowata twarz, głębokie piwne oczy i brązowe włosy, sprawiają że jakiś rumieniec Ci na twarzy wykwita. Raczej chodzi o jego styl bycia. Gdziekolwiek się nie uda, roztacza wokół siebie zapach alkoholu i papierosów. Chodzi zygzakiem, raz obija się o latarnię, raz o witryny sklepów. Nie przejmuje się tym co ludzie o nim pomyślą. Jest po prostu sobą. Cholernym Eiffel'em.

Lubi imprezy. Z braku lepszego pomysłu na życie postanowił je zapełnić zabawą. Codziennie inne kluby, nowi znajomi, o których budząc się rano zdaje się zapomnieć. 
Jest wybuchowy, łatwo go zirytować. Jedno, dwa krzywe spojrzenia i od razu taki ktoś leci na Ciebie z uniesionymi pięściami. Mimo to, do płci przeciwnej odnosi się nader poprawnie, czasem wzbudzając tym śmiech kumpli. Najbardziej nienawidzi u siebie zazdrości. Jak widzi swoją byłą z jakimś nowym to od razu dostaje piany w ustach. Nie żeby coś nadal do niej czuł.

..................................................................................................................................................................
Dobry :P Na wątki i powiązania jak najbardziej. Zdjęcie Sam Way. Wiem, że karta jest jaka jest, no ale nie miałam czasu jej poprawiać, a zależało mi na jak najszybszym opublikowaniu :___:. Będę ją poprawiać w najbliższym czasie. Jak mi się uda ;p.