28 lutego 2013

Gdy­by nie od­ro­bina hi­pok­ryzji i od­ro­bina śle­poty, nikt by nie mógł fun­kcjo­nować i nikt by nie przeżył nikogo.


Gaspard Renoir
30 lat || mieszka w Paryżu od urodzenia || dziennikarz, prowadzi własny talk show 'Gaspard gryzie' || współudziałowiec i spiker w stacji młodzieżowej HardiFM || mieszka na przedmieściach

   Już w szkole wiedział, że albo osiągnie wiele, albo stoczy się na dno. Nie było mowy o czymś pomiędzy, o byle posadce za kasą albo kierowcy taksówki, który musiał użerać się z niepokornymi turystami czy zestresowanymi biznesmenami, którzy z jakiegoś powodu porzucili luksusowe auta na rzecz zasyfiałego wozu z byle jak przyklejoną nazwą korporacji. Nigdy nie narzekał też na brak dopingu ze strony rodziny, przyjaciół i nauczycieli, bowiem nawet ci wiedzieli o jego ambicjach i wspierali go gorąco w dążeniu do celu. Szczególnie dziadek, bo już w liceum opłacał mu kurs dykcji w mniej znanym teatrze, co kosztowało go połowę emerytury, ale że nie miał na kogo wydawać, ponieważ sam nie potrzebował wiele, postanowił przelać pieniądze w karierę wnuczka.
  I wyszło mu to na dobre, dziś Gaspard może pochwalić się małym sukcesikiem w postaci programu na kanale piątym, w którym gośćmi jest utalentowana młodzież, lecz nie ta znana z programów rozrywkowych. Sam decyduje, kogo posadzi na pluszowej kanapie w studiu, a jak na razie nic nie wskazuje na to, aby dzieciak z wodą sodową zamiast mózgu miał tam zasiąść. Renoir bowiem odwiedza wszelkiego rodzaju szkoły artystyczne, kluby kulturalne i tam szuka potencjalnych przyszłych 'gwiazd'. To złe słowo, ale inaczej teraz nie można określić kogoś, kto zajmuje się czymś na skalę większą, niż widownia złożona z babć, cioć, rodziców i psa. Nie robi tego dlatego, że jest samarytaninem show-biznesu, a z przekory dla wszystkich cwaniaczków, którzy wciskają gdzie popadnie swoich ziomków, zamiast zainteresować się naprawdę wartościowymi ludźmi; niechęć wyostrzyła się szczególnie po tym, gdy dobry znajomy Gasparda stracił posadę operatora kamery na rzecz syna koleżanki swojej siostry, gówniarz ma ledwo dwadzieścia kilka lat, a tamten facet od zawsze zdaje się siedział za kamerą, a teraz co? Gówno, w tym właśnie problem.


  Oprócz pracy w telewizji, jakiś czas już ma udziały w niekomercyjnej stacji radiowej, a także co tydzień razem z innym znajomym prowadzą 'Muzyczne legendy' - półgodzinna audycja poświęcona jest jednemu artyście, przemieszanie biografii, osiągnięć z najbardziej znanymi kawałkami. Renoir traktuję robotę w radiu jako rozrywkę, niźli sposób na życie, bo po prostu to lubi i satysfakcjonuje go to, że kształtuje muzyczne gusty młodych ludzi. Osobiście nie jest fanem współczesnej muzyki, która jego zdaniem jest zbyt głośna, monotonna i po prostu płytka, co też wiele razy powtarza na antenie. Nie obchodzi go, że może kogoś urazić, co widać na przykład po tym, że na jakiejś imprezie charytatywnej posprzeczał się nieco z jedną z piosenkarek wykonującą właśnie krótkie wersy pomiędzy dubstepowymi rytmami. Nie czuł wyrzutów sumienia, tym bardziej nie zamierzał przepraszać, gdy agent tejże 'artystki' zadzwonił do niego z informacją, że klientka czuje się niezwykle urażona i upokorzona, gdyż wymianę zdań umieszczono na portalu plotkarskim, a rację podprogowo przyznano chłopakowi. Nie jego problem, gdyby faktycznie była zadowolona z tego, co robi, nie przejęłaby się byle gadaniną, prawda?
   Gaspard jest typem szczerym do bólu, nie wyciągającym konsekwencji z postępowania, acz na błędach się uczy. Nie znosi, kiedy ktoś próbuje narzucić mu swoje zdanie, zwłaszcza, gdy wie, że ma rację, sam jednak nie ma problemu z wyśmianiem rozmówcy, gdy się z nim nie zgodzi. Kulturalny jest, ale gdzieś tam w głębi, bo być kulturalnym, a szanować innych to dwie różne rzeczy - kulturalny człowiek przeprosi za beknięcie przy stole, a szanujący innych po prostu tego nie zrobi. Ceni sobie indywidualność i spokój, toteż nie chadza na premiery i bankiety, na których tłumnie pojawiają się inni dziennikarze. Oczywiście to zależy od tego, czy zostanie zaproszony w charakterze reportera, czy gościa, w pierwszym wypadku nie ma wyjścia,bo to polecenie służbowe, a w drugim... Może olać. On z reguły dużo rzeczy olewa, jeśli nie przyjdzie mu z tego żadna korzyść. Nie jest bezinteresowny, jeśli pomaga, oczekuje rewanżu, w dzisiejszych czasach altruizm jest fałszywy, to zamaskowana próba uspokojenia sumienia i podwyższenia ego, bo wrzuciło się monetę do futerału ulicznego grajka.


  Nigdy nie był w poważnym w związku i na razie tego nie planuje. Ma lepsze rzeczy do roboty, niż uganianie się za kobietami i kupowanie kwiatów, jedyne, dla których to robi to jego matka i młodsza siostra, a i tak z dużą dozą niechęci, bo zamiast porządnego bukietu podaruje trzy czerwone róże, a za resztę kupi sobie wino na wieczór. Kiedyś na dzień kobiet kupił koleżance z pracy trzepaczkę do jajek i wręczył jej ze słowami 'Tym będzie ci wygodniej, tylko nie poturbuj zbytnio szefa'. Wszyscy wiedzieli, że tamta się puszcza  i z pracodawcą ,i z kim popadnie, a szczególnie Gasparda to irytowało, gdyż tęskno mu do wzorca kobiety onieśmielonej męskim spojrzeniem, a nie wyczekującej, aż rozłoży jej nogi. Czy jest draniem? Może, ale przecież płeć piękna uwielbia, gdy się ją ignoruje.
   Ktoś kiedyś doprowadził go do łez twierdząc, że ma urodę typowego francuskiego amanta. A gdzie tam! Fakt, nie należy do wybitnie brzydkich, ale sam siebie nie uważa za przystojniaka. Nie przez fałszywą skromność, po prostu nie ma czasu na stanie przed lustrem i zachwycanie się nad  kolorem oczu czy kształtem żuchwy. Od tego ma swoich wielbicieli, nie? Można jedynie wspomnieć, że ma metr osiedziesiąt wzrostu, brązowe włosy, patrzałki niebieskie i kilka tatuaży, które zrobił sobie na studiach. Nie żałuje, acz nie miałby nic przeciwko temu, aby były mniejsze, bo jak to wygląda, facet w białej koszuli, a spod mankietów i kołnierzyka wystaje jakiś obrazek?


Witam serdecznie! Gas jest jaki jest, ale koniec końców nie wyszedł chyba taki zły. Wątki preferuję konkretne, a powiązania ciekawe.

27 lutego 2013

Until you decide to make your dream come true it will be just a dream.

Harry Styles
dziewiętnaście lat
brytyjczyk

cupcake harry. hazza, hazzuś, hazziątko, styles, stylesiątko. posiadacz własnego apartamentu. nie chodzi do szkoły, bo po co się uczyć, jak w przyszłości można się stać aktorem porno lub właścicielem hodowli lam? piorące mózg kreskówki. i'm a little princess. różnorakie słodycze. zamiłowanie do kotów, sam posiada jednego, Fear. spidercat! gejowskie porno. boys sometimes get fi
t. jack styles, homoseksualny aktor porno okropnie do niego podobnym, w dodatku z tym samym nazwiskiem. just rock me, yeah. ukryty talent do pisania piosenek których nigdy nikomu nie pokaże, oraz rysowania. jazda na deskorolce. oh my god, i'm gay, just suck my dick. biseksualny, z większymi tendencjami do chłopców. a raczej homoś oszukujący sam siebie że jeszcze kiedyś mógłby pokochać płeć przeciwną. love is equal. czerwony jaguar XK-E. powracajaca astma plus choroba serca. hipsta, please. zamiłowanie do chodzenia nago. age is just a number, maturity is a choice. muzyka całym jego światem. słucha dosłownie wszystkiego, od klasyki, przez pop, aż po metal, nie lubi ograniczać się do jednego gatunku. forever young. kiedyś stały bywalec klubów dla homoseksualistów. and i'm the cheeky monster, so shut up. dorabia sobie w piekarni i śpiewając gdzie mu pozwalają, czasem nawet na ulicy lub na przystanku metra. często do tej pracy zabiera też kota, żeby wzruszyć jakieś miękkie serce. nikomu do tej pory się nie przyznał że kiedyś zarabiał jako męska dziwka, i od czasu do czasu zdarzy mu się wrócić do tej 'pracy', gdy desperacko potrzebuje pieniędzy. kiedyś chciał związać swoją przyszłość z muzyką, teraz sądzi że prędzej znajdzie sobie równie zboczonego przyjaciela geja i będą nagrywać porno. ciao ciao ciao ciao, principessa! shut up, you're my princess. niepoprawny romantyk zakochany w prawdziwej miłości, której nigdy nie doświadczył. uwielbia pocałunki w szyję i obojczyk i twierdzi że właśnie nimi obdarzy 'miłość jego życia'. którą, by the way, odnalazł, a wraz z nią nowy powód do życia. a nosi ono imię anthony tomlinson.

HISTORIA. | ZROZUM. | ZOBACZ. | POWIĄZANIA. | WSPOMNIENIA.

"maybe if we think and wish and hope and pray it might come true, baby. then there wouldn't be a single thing we couldn't do. we could be married and then we'd be happy."

Appearance.

Wysoki, bo 185 cm. Dobrze zbudowany, chociaż na co dzień tego nie widać. Szeroki uśmiech zarażający innych. Kasztanowe loczki, które ostatnio nieco podciąłem. Często przeczesuje je palcami, dodaje mi to pewności siebie. Zwykle nie układam ich jakoś specjalnie, ale na większe spotkania zdarzy mi się podnieść grzywkę do góry. Oczy koloru zielono-niebieskiego. Dołeczki w policzkach które pokazują się za każdym razem, gdy się uśmiecham. Podobno uroczy – według mnie dziwny – sposób śmiania się i kichania. Duże dłonie. Blizny na nadgarstkach, ramionach i nogach po żyletce, których już się nie pozbędę. Ramiona, część torsu i kostki pokryte tatuażami. Mam ich prawie 40, i każdy z nich ma swoje własne, głębokie znaczenie. Często ich dotykam, bo chociaż nie czuję żadnej różnicy pod opuszkami palców, poprawiają mi humor. Bo gdy wyobrażam sobie że kiedyś ktoś będzie mógł pokochać mnie całego, nawet te niby nic nie znaczące znaczki na moim ciele, uśmiecham się sam do siebie, w głupiej nadziei na spełnienie własnych marzeń. 

Nature.

Kiedyś byłem totalną katastrofą, w pełni tego świadomą.
Przybity. Zdesperowany. Samotny. Niekochany. To, co wydarzyło się w moim dzieciństwie zniszczyło mi psychikę. Szukałem szczęścia u innych mężczyzn, pieprząc się z obcymi facetami. Nienawidziłem się za to, ale taka była moja potrzeba. Musiałem czuć się chciany, nawet jeśli to był efekt pociągu seksualnego. Czułem się jak męska dziwka. Dla gejów.
Przez to, że tak często szukałem zapomnienia w seksie z innymi facetami, prawdziwa miłość stała się wszystkim, co było mi potrzebne. Musiałem mieć przy sobie kogoś, kto by mnie kochał za to, jaki byłem. Nigdy w całym moim życiu nie czułem się kochany. Moje zauroczenia zawsze były nieszczęśliwe, a do tamtej pory nie pokochałem nikogo na dłużej, a już na pewno nie z wzajemnością. Czasem wyobrażałem sobie, jkaby to było kochać się. Tak prawdziwie. Z tą jedną, wyjątkową osobą. Oddać się mu. Całkowicie. Pozwalać aby jego dłonie mnie dotykały. Aby jego usta mnie całowały. Bez żadnych obaw. Bez ograniczeń. Bez przymusu. Robilibyśmy to z miłości.
Uważałem to za głupie marzenia głupiego nastolatka, jednak pojawiła się osoba która zmieniła wszystko. Dosłownie wszystko. Nie tylko mój stan cywilny. Swoją miłością zmieniła mnie, mój światopogląd, moje zachowanie. Anthony Tomlinson. On sprawił że zacząłem ponownie widzieć kolory, zacząłem myśleć że w sumie Bóg nie był taki okrutny, jaki się wydawał, bo zesłał na ziemię kogoś takiego jak on, specjalnie dla mnie.
Teraz czuję się kimś, czuję się naprawdę dla kogoś ważny i to właśnie to sprawia że jestem weselszy. Żyletka już prawie odeszła w zapomnienie, chociaż w momentach słabości przez głowę zdarza się przebiec myśl ponownego sięgnięcia do niej, odciągnąłem się także od alkoholu i różnorakich klubów. Jestem nieco pewniejszy siebie, bo właśnie on przepełnia mnie przekonaniem, że nie ma we mnie nic złego ani błędnego. Nie przejmuję się opinią innych tak bardzo, jak wcześniej. Bo teraz najważniejszy jest on, najważniejsze jest jego szczęście, najważniejsze jest to co on o mnie myśli i zrobiłbym wszystko, aby go uszczęśliwić.

Ale są rzeczy których nie można zmienić.
Mimo tego że przestałem uważać swoją orientację za dziwactwo, że zacząłem doceniać samego siebie, swoje serce, swój charakter bo w końcu dzięki nim odnalazłem kogoś z kim jestem szczęśliwy, nadal jestem wrażliwy. Naiwny. Bezbronny. Łatwo płaczę. Ufam zbyt mocno. Nie potrafię się obronić, chociaż z czystym sumieniem zrobiłbym krzywdę komuś gdyby zagrażał komuś mi bliskiemu, jednak nie skrzywdziłbym kobiety. Odgoniłem od siebie wspomnienia z przeszłości i jestem nieco weselszy. Lubię się bawić, jeśli mam dobry humor wszędzie mnie pełno. Dziecinny. Kochający przytulani się i inne wyrazy przywiązania się do kogoś. Z kobiecym charakterem. Czuły. Gdy się prawdziwe zakocham, to na zabój. Nie potrafię uwolnić się od tej osoby. Chcę zrobić wszystko, aby była szczęsliwa. Cenię sobie prawdziwych, długotrwałych przyjaciół, takich, którzy mnie rozumieją. Łatwo mnie zranić, jednak za każdym razem robię wszystko aby tej osobie przebaczyć. Bo mimo miłości poziom mojej debilności nie spadł ani trochę. Nie potrafię udawać, grać, za to sztuczne uśmiechy są moim talentem. Potrafię szczerzyć się tak, że nikt nie podejrzewa, co czuję w środku. I dobrze. Przynajmniej tak mogę się ukrywać. Podobno jestem bezczelny i zboczony. Wcale temu nie zaprzeczam. Jednak mój katastrofalny charakter nie znaczy, że nie potrafię się śmiać, bawić, szczerze się uśmiechać i być szczęśliwym, chociaż przez chwilę. Może wręcz przeciwnie - mam dość cierpienia, więc szukam w najmniejszych, codziennych rzeczach coś, co by mnie rozweseliło.

History.

01.02.1994, Bromsgrove, West Midlands, Anglia.
Anne Cox i Des Styles. Siostra Gemma.
Z pozoru szczęśliwa rodzinka, spokojne rodzeństwo, którego rodzice rozwiedli się siedem lat później. Tata przyszedł do mnie z tą informacją, a ja płakałem. Okropnie.

Harry, ja odchodzę. Nie kocham już mamy. No, nie płacz, Harry.

Parę lat później odkryłem, że podniósł ręce na mamę. Ale nie znienawidziłem go przez to. Był moim tatą, kochałem go. Mama w części także. Nadal. Nie odziedziczyłem tej cechy od niego. Nie skrzywdziłbym kobiety, nigdy. Mimo tego, utrzymali dobry kontakt, chociaż mieszkałem jedynie z mamą i z siostrą. Jako dziecko bez ojca, naprawdę cierpiałem. Ale nie wyobrażałem sobie tego, co szykowała mi moja przyszłość. Problemy zaczęły się gdy miałem dwanaście lat. W tym wieku zacząłem interesować się śpiewem i muzyką, odkrywając że to była moja największa pasja. Wychodziło mi to dość dobrze, jak na dwunastoletniego knypka. Jednak byłem obiektem przemocy moich rówieśników, oraz starszych kolegów ze szkoły. Może dlatego, że od dziecka byłem nieco inny. Taki wrażliwy. Delikatny. A może dlatego, że zazdrościli mi talentu. Człowiek z zazdrości zrobi wszystko. Za każdym razem gdy próbowałem się postawić, dostawałem podwójną dozę uderzeń i przezwisk. I tak nauczyłem się, że musiałem siedzieć cicho, i przyjmować ból. Zacząłem być strachliwy i słaby już w tym wieku. Nie potrafiłem się obronić. Zamknąłem się w sobie. Nikomu nie mówiłem o moich problemach. Jakbym wszedł w okres nastoletniego dojrzewania za wcześnie. Ani mama, ani siostra nie wiedziały o tym. Ta pierwsza była zbyt zapracowana, aby zauważyć moje siniaki, czy zły humor. Przecież była sama, i musiała zapracować na pieniądze na nasze utrzymanie. A Gemma była już dla mnie za stara. Miała swoje przyjaciółki, swoje ciche miłości. Nie przejmowała się swoim młodszym, głupim bratem. A kto by na jej miejscu tak postąpił? Rozmawialiśmy coraz mniej. Oddalaliśmy się do siebie. Stopniowo. Nie nienawidziłem je za to. Prawdopodobnie kochałem je jeszcze bardziej, bo były jedynymi osobami, które przy mnie zostały. Chociaż nie wiedziały o wszystkim. Od zawsze byłem bardzo przywiązany do rodziny. Kochałem ich, troszczyli się o mnie. Upłynął rok, a znęcanie się nade mną nie minęło. Teraz miałem kilku przyjaciół, którzy mnie od czasu do czasu bronili, gdyż sam nie potrafiłem tego zrobić. Byłem ciapą. Fajdłapą. I chyba nadal jestem. Totalną katastrofą. Miałem czternaście lat gdy zaczął się kolejny problem. A mianowicie – po raz pierwszy się zakochałem. Tak prawdziwie. Nie spodziewałem się tego. Także dlatego, że obiekt moich westchnień był chłopakiem. Do tej pory słyszałem dużo żartów o homoseksualistach. Nie byli zbyt lubiani w mojej szkole, i może także dlatego nie było u nas nikogo, kto by się takim oświadczył. Mimo tego, na początku nie bałem się. Byłem głupi. Myślałem, że ludzie by to zaakceptowali. Że byli tolerancyjni. Że nie zobaczyliby w tym nic złego. Jakże się myliłem.
Czułem potrzebę ujawnienia się i nie mogłem przewidzieć konsekwencji.


- Ja... lubię cię, bardziej niż przyjaciela.
Te słowa były moją zgubą. Spojrzał na mnie, nie rozumiejąc. Nieopodal nas stała grupka chłopaków. Byli moimi częstymi prześladowcami. Nienawidzili mnie. Przyglądali się nam.
- O co ci chodzi, Harry?
Nie potrafiłem ubrać tego co czułem w słowa. Zdecydowałem się więc na działanie. Nie myślałem o jego reakcji. Liczyło się tylko abym mu to udowodnił. Stanąłem na palcach – gdyż był ode mnie nieco wyższy – i musnąłem jego usta. Tak po prostu. To był mój pierwszy pocałunek. Krótki. Zimny. Odskoczył do tyłu jak poparzony, patrząc na mnie jak na psychopatę. W jego wzroku ujrzałem strach. Przede mną. Nadal pamiętam to spojrzenie oraz ból, który mi przyprowadziło. Pierwszy raz ktoś się mnie bał. A była to osoba, którą kochałem.
- Co ty robisz?!
Jeden, głośny krzyk. Tamta grupa zbliżyła się w naszym kierunku. Zacząłem się trząść. Chyba tylko wtedy zrozumiałem, jaką ogromną głupotę popełniłem. Zrobiłem to przed wszystkimi. I właśnie w tym momencie zaczęły się moje kłopoty, które trwają do dziś. Są to kłopoty z dzieciństwa. Trwają przy mnie, śledzą mnie, krok w krok. Błądzą ze mną.
- Ja... jesteś dla mnie czymś więcej.
Myślałem że nie miałem już nic do stracenia. Nie uciekłbym przed kolejnymi uderzeniami. Ale może gdybym wtedy tego nie powiedział, gdybym obrócił wszystko w żart, teraz nie byłbym w okropnej sytuacji, w której stoję. Byłem idiotą. Widzieli mnie, gdy całowałem chłopaka. Ten zrobił parę kroków do tyłu. Strach w jego oczach zmieszał się z nienawiścią. Kochałem go. A on mnie nienawidził.
- Styles, jesteś pedałem?!
Mógłbym przysiąc, że jego głos usłyszeli wszyscy. I że nagle na mnie spojrzeli. Czułem się obserwowany. Upokorzony. Było mi gorąco, trząsłem się. Oni zaraz by tu przyszli. Zbiliby mnie. Znowu. Łzy napłynęły mi do oczu, które skierowały się w stronę ziemi, mając nadzieję, że zaraz się pod nią zapadnę. Niestety, to nie nastąpiło. Nadal tam stałem. Całkiem sam. Przed tymi kolosami, którzy zaatakowali mnie przezwiskami i ciosami. Ciota. Pedał. Gej. Dziwka. Tym byłem. Nic nie znaczącym robalem. Wołem gotowym na rzeź. Mięsem na sprzedaż. Popychali mnie. Bili. A jedyne co mogłem zrobić, to próbować nie płakać. Popchnęli mnie w stronę ściany, o którą się oparłem. Czułem się w pułapce. Zadali mi kilka kolejnych ciosów. Jeden z nich, skierowany prosto w kostkę, zmusił mnie abym padł na ziemię. To ich zmobilizowało do kopania, bicia i plucia na mnie. Byłem bezradny. Między nimi był też on. Brał udział w tym wszystkim, może nawet bardziej, niż reszta. Patrzyłem tylko na niego. Z dołu. Leżąc na zimnej podłodze. Wydawał mi się taki idealny. Cały świat przestał istnieć. Jedynie ból, wszechobecny. Oraz te gorzkie słowa, przepełniające moje uszy, umysł i duszę.


Nie mogłem nadal ukrywać tego, co codziennie miało miejsce w szkolnych korytarzach. Dyrektorka znalazła mnie leżącego na ziemi. Zemdlałem, a oni – widząc że ich ofiara nie ruszała się ani nie wydawała żadnych jęków, czyli nie była zabawna – odeszli. Tak po prostu. Zostałem zapytany, kto mi to zrobił. Nie odpowiedziałem. Może nie pamiętałem. Może wiedziałem, że ich kara nie byłaby wystarczająca. Może bałem się, że zemściliby się na mnie. Może po prostu byłem tchórzem, i siedziałem cicho wtedy, kiedy nie było trzeba. Jednak do dziś pamiętam ich imiona. Wszystkie. Jak przyjdą do mnie, udając moich starych przyjaciół i chcąc mojej kasy, liżąc mi buty, jestem gotów przywitać ich nieskromnym bukietem przekleństw, wylać ich na zbity pysk i powiedzieć, aby się jebali. Bo zaczęli mnie niszczyć od dzieciństwa. To przez nich teraz jestem taki, jaki jestem. A chciałbym być zupełnie inny. Mamie i siostrze kazałem się o mnie nie martwić. Było trudno ich przekonać, ale poprosiłem, aby zrobiły to dla mnie. Obiecałem, że zmieniłbym się. Ale to nie nastało. Byłem zbyt tchórzliwy. Po tygodniu wróciłem do szkoły, a powróciły także przezwiska. Po paru dniach moja samoocena – jeśli w ogóle jeszcze ją miałem – drastycznie spadła. Czułem się nikim. Wadą w tym idealnym świecie. Ból – psychiczny i fizyczny – mnie przepełniał. Chciałem z tym skończyć. Szukałem jakiegoś rozwiązania. I sięgnąłem po najgorsze z możliwych. Nie chciałem pić, palić czy ćpać. Ale to, co chciałem zrobić, wydawało się takie proste. Skuteczne. Bez skutków ubocznych. Myliłem się. Z paru niewidocznych kresek na nadgarstkach zrobiły się głębokie rany na ramionach i nogach. Skrupulatnie je ukrywałem przed całym światem. Gdyby się o tym dowiedzieli, znęcaliby się nade mną jeszcze bardziej. Bo dla nich nie było nic lepszego od kopania leżącego. Żyletka stała się moją najlepszą przyjaciółką. Jednak była zdradliwa. Razem z krwią ból wypływał z mojego ciała, a ja czułem się dobrze. Wreszcie. Ale tylko przez parę chwil. Później znów wracałem do szarej rzeczywistości, a to metalowe urządzenie przesuwało się coraz częściej i głębiej po mojej skórze. Wchodziła we mnie, sprawiając mi ból. Ale ja – jak głupi – jej wybaczałem. Bo przyjaciołom się wybacza, prawda? A w tamtych czasach ona była jedyną rzeczą, którą posiadałem.
Nie miałem odwagi.
Ani pewności siebie.
Ani niczego innego.
Została więc tylko ona.
Aż w końcu przesadziłem.


Kolejne nacięcie.
I kolejne.
I jeszcze jedno.
Musiałem wyglądać jak psychopata. Moje dłonie przyzwyczaiły się już do żyletki. Trzymałem ją pewnie i bez żadnych wątpliwości. Ufałem jej. Bo była moją przyjaciółką. Moje opuszki palców były lekko nacięte, oraz czerwone od krwi. Patrzyłem jak sam się niszczyłem. Jęczałem cicho z bólu. Na moich ustach widoczny był uśmiech, a w mojej duszy ponownie panował spokój. Pod nagą skórą czułem zimną wannę. Jedynie wcześniej biały, teraz poplamiony krwią t-shirt ukrywał mój tors. Nikogo nie było w domu, a ja byłem wolny. Wreszcie.
- Ostatnie, Harry. Ostatnie.
Szeptałem tak za każdym razem, lecz na moim nadgarstku przybywało po dziesięć, piętnaście nacięć. Nawet nie zauważyłem gdy dookoła mnie utworzyła się kałuża krwi. Jęknąłem głośniej przy jednym z głębszych nacięć. Nie ruszyło mnie to.
Więcej krwi. Mniej bólu wewnętrznego. Nie potrafiłem się zatrzymać. Żyletka stała się nieodłączną częścią mnie. Nie musiałem czekać długo - zemdlałem. Z jednej strony czułem okropną pustkę w sobie, lecz z drugiej podobało mi się to. Nie ból, nie cierpienie, lecz pustka, cisza.


Musieli mnie zawieść do szpitala i ratować mi życie. Dopiero po przebudzeniu się zrozumiałem, jakim byłem debilem. Mogłem umrzeć. Może i na początku tego chciałem, ale teraz... gdyby to się zostało, zostawiłbym rodzinę. Tych paru przyjaciół, których miałem. Nie poradziliby sobie beze mnie: może i nie byłem im do niczego potrzebny, ale beze mnie straciliby cząstkę siebie. A ja dobrze wiedziałem jakie to uczucie było okropne. Obiecałem sobie że z tym skończę. Poprosiłem wszystkich, aby nic nikomu nie mówili. Parę miesięcy wcześniej moja mama wyszła ponownie za mąż. Mój ojczym był cudowny, ale nie mógł zastąpić mi ojca. Troszczył się o mnie. Kochał mnie. Ale to nie było to samo. Chciał porozmawiać z dyrektorką o tym, co się stało.
Zabroniłem mu.
Zaczął się kłócić.
Zaczął krzyczeć.
Uderzył mnie w twarz.
Nazwał mnie głupim gówniarzem.
Ale nie miałem mu nic za złe. Byłem debilem. Ciotą. Zasługiwałem na to. Nadal go kochałem. Ale w końcu zgodził się, tylko dla mnie. Próbowałem się zebrać do jednej, mniej chaotycznej całości. Ale to nie było takie łatwe. Często wpadałem w pewnego typu trans, z którego budziłem się z żyletką przy skórze. Zacząłem leczyć się z tego nałogu. Stopniowo. Na początku pozwoliłem sobie na małe, powierzchniowe nacięcia, jedynie w przypadkach naprawdę przytłaczającej złości lub rozpaczy. Z czasem, ograniczyłem to jeszcze trochę. Czasami chęć poczucia metalu w skórze, w mięśniach, w żyłach pochłaniała wszystko dookoła. Chciałem poczuć wypływający ze mnie ból. Ale nie mogłem.
Zaciskałem zęby i szłem dalej.
Ponownie się zakochałem. Byłem okropnie tym zdziwiony. Nie wiedziałem, że potrafiłem jeszcze kochać. Bo z miłością przychodzi także cierpienie. A teraz cholernie się tego bałem. Bałem się, że znów popadnę w nałóg. Moja miłość była skierowana do dziewczyny. Nigdy nie zapomnę jej imienia. Mimo tego, że to było szczeniacke zauroczenie, była pierwszą osobą która sprawiła, że poczułem się dobrze. Stała się moja. Trwało to tylko dwa tygodnie. Przez pewien czas przestali mi docinać, jednak na krótko. Przez ten mały okres czasu czułem się wreszcie wolnym człowiekiem. Szczęśliwy. Jednak pojawiły się plotki, że była ona jedynie przykrywką dla mojej orientacji. Że płaciłem jej za to, aby udawała moją dziewczynę. Bójki znów się rozpoczęły. Zerwałem ją bo nie chciałem, aby ją także dosiągnęły. Nie chciałem jej w to mieszać. Zgodziła się. A następnie wyprowadziła. Nigdy więcej już jej nie zobaczyłem. Popadłem w lekką depresję, ale miałem nieco więcej przyjaciół, którzy robili wszystko, aby mnie pocieszyć. Nie ciąłem się już. W bójkach zacząłem się bronić. Przez cały ten okres muzyka została przy mnie. Może nieco o niej zapomniałem, trzymając w dłoniach żyletkę, ale ona ciągle tam była. Przy mnie. W moim sercu. W wieku szesnastu lat chciałem pójść na castingi do brytyjskiego X-Factor, ale stchórzyłem. Muzyka od zawsze była nierozłączną częścią mnie. Śpiewałem, moi bliscy mówili, że naprawdę dobrze. Ale ja byłem cholernie niepewny siebie, i nie wierzyłem im. Więc straciłem tą szansę.
Moi rodzice od zawsze byli zakochany w Paryżu, chociaż nie mieli pieniędzy aby spełnić swoje marzenie. Do czasu gdy zacząłem pracować w piekarni, aby pomóc im z wydatkami i - krok po kroku - zbliżać się do ich celu. Po jakiś dwóch latach udało mi się. Pomagała mi w tym także moja siostra, a gdy ustaliliśmy, że kwota przez nas zebrana była wystarczająca, zrobiliśmy niespodziankę naszym rodzicom. Ucieszyli się ogromnie, chociaż nie byli do końca pewni, czy przyjąć ten prezent. Czy zostawić to wszystko na nowe życie. Czy opuścić nasze stare, kochane Holmes Chapel, oraz całą Anglię. Zpytali się przede wszystkim nas o zdanie, a ja oczywiście zgodziłem się jako pierwszy. Wiedziałem że tęskniłbym okropnie za Wielką Brytanią, tymi ludźmi, tym ich charakterystycznym sposobem bycia dzięki któremu w moich oczach stawali się najwspanialszymi ludźmi na ziemi. Ale chciałem zacząć od początku. Nie byłem już taki głupi. Chciałem zacząć na nowo i ukrywać przed światem wszystko to, przez co mógłbym ponownie być bity i upokarzany. To moja fobia.
Więc przeprowadziliśmy się, a ja, po roku mieszkania w tym mieście, nadal wyróżniam się moim charakterystycznym wyglądem i brytyjskim akcentem.

Mimo tego że z mijającymi miesiącami powoli traciłem nadzieję na to, że właśnie tu zaczęłoby się moje nowe, lepsze życie, nagle coś się wydarzyło. Tragedia, która okazała się być początkiem czegoś pięknego. Szpital, choroba serca, nagły atak, i ten anioł, ideał który mnie uratował. Anioł który się ze mną zaprzyjaźnił, który zaufał mi i zwierzył mi się z wszystkiego, nie chcąc niczego w zamian. Ideał w którym się zabójczo zakochałem, w którym odnalazłem nadzieję na lepsze jutro, z którym się związałem. To on jako pierwszy pokazał mi co to znaczyło być kochanym. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doznałem, bo dotychczas byłem obiektem czyjegoś zauroczenia tylko raz. A to było coś innego. To była miłość, która wreszcie, po tylu latach, zapukała do moich drzwi, która uczyniła moje życie lepszym. Anthony Tomlinson.

25 lutego 2013

a little less conversation, a little more action please.




Marilou Adeline Grignon
12 stycznia | 19 lat | Paryż | loft w IV dzielnicy | ima się każdej pracy, teraz zapieprza między stolikami w kawiarence niedaleko Pól Elizejskich i zaczyna interesować się modelingiem | to je Rupert, tego nie nakarmisz


Była naprawdę grzeczną i nie sprawiającą kłopotów córeczką, chociaż nie mogłaby nosić zacnego miana dziecka, gdyby nie stłukła wazonu czy nie pomalowała kota flamastrami, bo no zobacz, tatku, w kfiatki ładniejsy. Miała domek dla lalek urządzony na dolnej półce biblioteczki, co tydzień robiła wielkie sprzątanie, wyjmowała drewniane mebelki, szmaciane lalki sadzała w rządku i wycierała kurz, ustawiała plastikowe bibeloty i rysowała nowe obrazy, coby lale siorbnęły sztuki w swoim idealnym życiu. Bawiąc się w dom z namaszczeniem odgrywała rolę rozwodu, ach, takiej rozpaczy nie widział nawet Rhett Butler patrzący na Scarlett wzdychającą za tym glutowatym ćwokiem Ashleyem! A mama tylko kręciła głową, jedną ręką mieszając zupę, drugą przeglądając jeszcze raz wniosek o alimenty. Wprawdzie nie była to jedna z historii wartych uwagi, w końcu ludzie się ze sobą rozchodzą, ale trzeba wam wiedzieć, że biologiczny ojciec Lou porzucił rodzinę gdy dziewczynka miała osiem lat. Nie oceniamy go, widać miał swoje powódki, że wolał wrócić do nadpobudliwej mamusi, niźli żyć szczęśliwie z wartościową kobietą. To je facet, tego nie zrozumiesz. Gorzej, że zabrał ze sobą jej starszego brata.

Czy biedna, podatna na bodźce psychika dziecka ucierpiała jakoś szczególnie dotkliwie? Nie, nie potrzebowała psychologa, psa czy nowej zabawki, wtedy jeszcze nie rozumiała, co dokładnie się dzieje, dlaczego tatko zniknął i wracał tylko na weekendy, podczas których mijał się z mamcią w korytarzu jak bezimienni urzędnicy z wielkiej korporacji, dlaczego babcia nazywa tatka 'chłopem w damskich gaciach', ani kim jest ten elegancki pan, który zasypywał mamę poradami odnośnie spraw o dziwnych nazwach. Dziewięcioletnia Marilou była dzieckiem mądrym, acz tylko dzieckiem, na szczęście wychowywała się w środowisku pełnym miłości, nie wygórowanych ambicji i nikt nie oczekiwał od niej, że zrozumie. Najbardziej bala się wtedy tego, że jak już będzie wystarczająco duża do zabawy w prawdziwy dom, to nie będzie miała zamiennika dla wymyślonego męża, dzieci-lalki znikną zupełnie, a miniaturowa kuchenka taką pozostanie. A mamcia i tatko byliby smutni, gdyby ich córeczka nie miała z kim spędzać wolnego czasu na efektownych rozwodach i herbatkach z odgiętym palcem.

Gdy przyszedł czas na myślenie o przyszłości nie miała pojęcia, od czego zacząć. Wszystko wydawało jej się albo zbyt nudne, albo zbyt pracochłonne, tu potrzeba mieć matmę w małym palcu, a tam podstawy makroekonomii, coby pomagać durnym turystom w doborze pamiątek. Szczęściem liceum skończyła bez problemów, nie tyle z powodu wybitnej inteligencji, ale zwykłego farta, gdyż nauczycielka fizyki wspaniałomyślnie opuściła klasę na pięć minut, dzięki czemu kilkoro geniuszy z matfizu podyktowało jej odpowiedzi; zaliczyła, wakacje miała do byczenia się, nie zakuwania, a złożenie podania na studia nawet jej przez myśl nie przeszło. Czemu? Po prostu nie wiedziała, gdzie czułaby się najlepiej, poza tym z opowieści rodziny i znajomych wnioskowała, że byle papier nie zapewni ci pracy i koniec końców i tak będzie musiała bić się z czarnoskórymi o miejsce na stoisko pod wieżą Eiffle'a. Przewinęła się przez wiele miejsc, była nawet woźną w podstawówce, ale wrzaski bachorów skutecznie zniechęciły ją do miejsca, w którym sama kiedyś latała jak opętana. Teraz jest kelnerką, ale nie można powiedzieć, żeby obsługiwanie wiecznie naburmuszonych fagasów było bardziej satysfakcjonujące od uspokajania biegających ośmiolatków. Przynajmniej napiwki ma spore, miesiąc temu zarobiła na nich więcej, niż w ciągu miesiąca pracy w spożywczaku pod swoją kamienicą. A ostatnio jakiś pan podający się za fotografa uznał, że ma nadzwyczajną urodę (beka z typa) i powinna jak najszybciej stworzyć portfolio. Po wielu godzinach bólu brzucha od śmiechu uznała, że nawet jeśli jej się nie uda otworzyć pokazu Diora, to może pozna jakichś ciekawych kolegów, z którymi będzie mogła prowadzić życie niczym z filmików z jutjuba, które tak namiętnie od jakiegoś czasu ogląda. Ech, nie ma dziewczę życia.

Francuzki są podobno chłodne na zewnątrz i gorące w środku. Cóż, tego nie można jednoznacznie powiedzieć o Marilou, bo ona zwykle odnosi się do innych z dystansem, bez ekscytacji, nawet gdy jeden serialowy aktor zamówił befsztyk na jej zmianie piszczała najciszej ze wszystkich. Gdy widzi, że ktoś nie grzeszy inteligencją zaraz bezlitośnie atakuje go ironią, coby z niego zrobić jeszcze większego idiotę, a sobie podbudować ego. Nie żeby była jakąś zimną suczą, która żeruje na nieszczęściu innych, ale częściej śmieje się z kogoś, nie z kimś. Lubi komentować, doradzać, krytykować, sama też na klatę przyjmuje każde niepochlebne słowa, bo hipokryzji u niej nie uświadczysz. Z kolei żadna z niej altruistka, nie oszukujmy się - pomagać nie lubi, to wiąże się z kolejnymi obowiązkami, jak na przykład dług wdzięczności u kogoś (trudno wybrać jej sposób odwdzięczenia się, ot co), a już w ogóle panikuje, gdy ktoś chce pomóc jej. Chyba, że jest to jej brat, on raczej nie powinien oczekiwać pokłonów, w końcu zapewniła mu dach nad głową, nie? Bez nałogów, bez hobby, jej jedyne zajęcie poza pracą i nołlajfieniem w necie to przesiadywanie na ławeczce przed Notre Dame i czytanie krwawych thrillerów, które podobno nie pasują do kogoś tak francuskiego.




dopisek
Nie znoszę być pierwsza z kartą, ale chyba nie miałam wyjścia.
Wątki długie, powiązania dziwne, nie zaczynam, bo to kicha.
Cytaty Presleya, a na zdjęciach Mariacarla Boscono.

14 lutego 2013

Charakter


Ambitna - robi wszystko na raz, studiuje, pracuje i gdyby mogła robiłaby wszystko na raz. Uczyła się, pracowała i sprzątała w domu.
Bezinteresowna - pomaga innym nie oczekując od nich niczego w zamian.
Cierpliwa - cierpliwość to cnota, a ona posiada jej w wielkich ilościach.
Dobra - bycie dobrym się opłaca, nie da się tego zdefiniować.
Egoistka - w jakimś stopniu każdy jest egoistą, ona zrobi dla siebie zakupy, ale i potrafi pomóc innym.
Fanatyczka gier video, także xbox, playstasion, kinect.
Gadatliwa - często gęsto trudno się jej zamknąć, gada jak najęta, często bez większego sensu.
Inteligentna - wyraża się nią w każdej dziedzinie nauki, gdyby nie to z pewnością nie znalazłaby się na studiach.
Kokietka z niej - lubi, gdy płeć przeciwna zwraca na nią swoją uwagę.
Lojalna - wierna jak pies, zawsze trzyma się swoich przyjaciół.
Naiwna - jest nadmiernie szczera, nie potrafi kłamać.
Odważna -  nie ten jest odważny, co się nie boi. Prawdziwa odwaga objawia się poprzez przezwyciężenie strachu.
Punktualna - nie lubi się spóźniać, zawsze jest na czas w umówionym miejscu.
Skromna - nie posiada czegoś takiego jak wygórowane mniemanie o sobie.
Uczciwa - jest niezdolna do jakiegokolwiek oszustwa.
Wrażliwa - jest wyczulona na wszystkie emocje.

Wygląd


Niska, mierząca zaledwie 165 cm wzrostu dziewczyna o blond włosach i zielonych oczach. Blada cera, jasne różowe usta, szczupła, delikatnie pod skórą malują się żebra. Ubiera się jak przystało na w miarę dorosłą kobietę. Stonowane kolory, ciepłe ubrania w zimę, letnie w lato. No ale całkiem stara nie jest więc na imprezy chodzi w kusych spódnicach i topach.

Historia


DZIECIŃSTWO


Urodziła się w małej mieścinie we Francji jako pierwsze dziecko państwa Echarpe. Nie była dobrze przyjęta, miała być chłopcem. Miała mieć na imię Philip. Ale została Francesca, jest dziewczyną. Pierworodną.  Wychowywana w sporym domu, można rzec willi. Jako najbogatsi w mieścinie byli znani i wszyscy chcieli u nich pracować. A kobiety były chętnie przyjmowane. No ktoś musiał wychować córkę Mirandy i Jean'a, skoro oni nie chcieli. A Fran była grzeczną dziewczynką. Dobrze wychowaną przez niańki i babcię, która zwracała uwagę na swoją wnuczkę, gdy tylko odwiedzała progi syna. Kulturalna, miła, spokojna, grzeczna. Anioł nie dziecko. Nie przyjaźniła się z dziećmi z miasta, gdyż rodzice uważali, że nie będzie zadawać się z pospólstwem. Gdy miała osiem lat narodził się jej młodszy brat, właśnie Philip ideał. W końcu miała spokój.
Nie musiała robić wszystkiego co robiła dotychczas by rodzice, którzy wiecznie byli z niej niezadowoleni, chociaż raz powiedzieli, że są z niej dumni.

ŻYCIE NASTOLETNIE


Jak każda nastolatka i ona przechodziła okres buntu. Rodzice jednakże nie zwracali uwagi na to co robiła i jak zachowywała się ich pierworodna, w końcu mieli idealnego syna. Fran, która została opuszczona przez rodziców i braciszka, który, że tak powiem właził do rodzicowych tyłków, robiła wszystko co się jej żywnie podobało. Zaczęła bawić się włosami, które sporo jej urosły, robiła niezwykłe fryzury, malowała się bardzo mocno i nosiła luźne ciuchy, lub tak obcisłe, że wszystko było jej widać. Ona tak to okazywała. I gdy miała lat siedemnaście i przespała się z chłopakiem, który od lat się jej podobał, została wydziedziczona. Rodzice nie chcieli jej znać, a plotki zostały stłumione w zarodku.  Chłopak, z którym Fran się kochała dostał dużą sumkę pieniędzy, a Fran została przyjęta do babki.


OBECNIE


Mieszka we Francji w Paryżu w domku po babci. Studiuje weterynarię a także pracuje jako kelnerka w pubie niedaleko mieszkania. Dalej jest samotna po śmierci babci ale daje sobie jakoś radę. Jest jej ciężko, nie zna nikogo w mieście jest w nim od niedawna i spędza większość czasu nad książkami w domu lub bibliotece. Przez to też wydaje się outsiderem. Ale taka nie jest, lubi rozmawiać, bawić się i żartować. Otwarta z niej dziewczyna.